Czterech młodych bandytów wyciągnęło z autobusu 17-latka. Brutalnie go pobili. Potem terroryzowali nożem w szpitalu.
W piątek wieczorem 17-letni lublinianin jechał autobusem MPK. Na ul. Filaretów zaczepiło go czterech chłopaków. Jednego znał z widzenia. Na przystanku wyciągnęli nastolatka z autobusu i przewrócili.
- Skakali po nim i kopali po całym ciele - mówi Witold Laskowki, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. - Potem jeden z napastników zerwał mu bluzę, którą założył na siebie.
Młodym bandytom było mało. Wpadli na pomysł, żeby okraść dom napadniętego. Ponieważ chłopak nie miał kluczy, musiał wraz z prześladowcami pojechać do pracy swojej matki. Tam kazali mu udawać, że są jego kolegami.
Pobity chłopak trafił do szpitala z urazami brzucha, głowy i wybitym zębem.
- W sobotę rano w sali chorych, w której leżał, pojawili się jego prześladowcy - mówi Laskowski. - Grozili mu nożem sprężynowym. Zakazali mówić o tym, co się stało. Uciekli, gdy pojawiły się pielęgniarki.
Wczoraj policjanci doprowadzili ich do sądów. Czeka ich proces - odpowiedzą za napad i groźby. Najstarszy został aresztowany. Jego młodszymi kompanami zajął się sąd rodzinny. Zdecydował, że mają trafić do schroniska dla nieletnich.
W budynku Sądu Rejonowego w Lublinie doszło do przepychanek. Pracownicy sądu nie pozwolili fotografować opryszków.
- Sędzia nam kazała, żeby nie było zdjęć - tłumaczył ochroniarz.
Ochrona nie zareagowała jednak, kiedy matka jednego z bandytów zaatakowała dziennikarza. Rodzice opryszków głośno komentowali, że ich synowie trafili za kratki, bo media nagłaśniają sprawę.
- Robicie sensację, jakby to było jakieś zabójstwo - rzuciła jedna z kobiet.