Po 80 zł miesięcznie przeznacza państwo na utrzymanie dzieci bezrobotnej wdowy. Gdyby trafiły pod opiekę domu dziecka, na utrzymanie każdego z nich budżet wydawałby po 1500 zł i jeszcze kilkaset dołożyłby samorząd. Dopóki są jednak przy mamie, urzędnicy bezradnie rozkładają ręce.
– Nawet do mycia okien ludzie wolą zatrudnić Ukrainki, bo są tańsze. Ale przecież ja mogłabym pracować za taką samą stawkę. Cóż, kiedy nikt nie chce zatrudnić czterdziestoletniej kobiety – mówi Eliza Adamowicz. – Wyjechałabym do pracy do Niemiec, ale nie mogę tu zostawić schorowanego ojca i dzieci. A tylko oni mi zostali.
Ojciec pani Elizy jest po kilku operacjach. Ledwo się porusza. Jego renty ledwie wystarcza na leki i na jedzenie. Dzieci uczą się w podstawówce całkiem dobrze, mimo że syn od kilku lat leczony był na epilepsję i białaczkę. Bardziej jednak niż bieda i choroby doskwierają im docinki rówieśników wyśmiewających się, że ich ojciec popełnił samobójstwo.
– Każdy człowiek może pobłądzić – opowiada Eliza Adamowicz. – Mąż popadł w depresję, później oprzytomniał, zaczął się leczyć, ale przedawkował leki...
Jednak największym jego błędem było to, że nigdy nie był nigdzie formalnie zatrudniony. Tym samym nigdy nie istniał dla Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, co oznacza, że jego dzieci nie mają prawa do renty po ojcu. Posłanka Izabella Sierakowska, interweniowała, aby wobec tego ZUS przyznał im rentę wyjątkową. Poselskie poparcie na nic się jednak zdało.
– ZUS wypłaca renty jedynie tym, którzy płacili składki – mówi Mirosława Witka, rzecznik prasowy lubelskiego oddziału ZUS. – Jeśli w naszej dokumentacji nie ma śladu pracy 31-letniego człowieka, to nie mamy prawa wypłacić renty rodzinnej jego potomstwu. Rentę wyjątkową może przyznać jedynie prezes ZUS. Z warszawskiej centrali przyszła jednak odpowiedź odmowna.
Na realną pomoc społeczną pani Eliza też nie może liczyć.
– Ośrodek pomocy nie zapewnia utrzymania, lecz wspiera rodziny. Na tyle, na ile pozwalają środki finansowe przyznaje szczerze Antoni Rudnik, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie.
Dzieci pani Adamowicz dostają więc po 80 zł zasiłku miesięcznie. To i tak nie jest najgorzej – są miasta wypłacające miesięcznie po 30 zł na dziecko! Dla porównania: na miesięczne utrzymanie jednego wychowanka domu dziecka budżet państwa przeznacza 1500 zł. Dodatkowe pieniądze na ten cel przekazują samorządy. Miesięczne utrzymanie podopiecznego Pogotowia Opiekuńczego w Lublinie pochłania ok. 1900 zł.
– Żadna instytucja nie zastąpi domu – mówi Michał Misztal, dyrektor pogotowia. – Pomijając przypadki patologiczne, dla każdego dziecka jest trzysta razy lepiej być z mamą niż z kimkolwiek innym.
Dzieciom pani Adamowicz też lepiej z mamą. Sytuacja, w której się znaleźli, wpędziła ją jednak w głęboką depresję. Z coraz większą trwogą myśli o przyszłości...
Nasz Komentarz
Pani Eliza ma pecha, bo jest dzielną, odpowiedzialną, ambitną, kochającą swe dzieci matką, której nigdy nie przyjdzie do głowy, by wystąpić w roli kukułki. Takim kobietom nasze państwo nie pomaga, co najwyżej na odczepne rzuca im ochłapy w wysokości 30–80 zł.
Swoim zachowaniem państwo zachęca kobiety nieodpowiedzialne i będące w trudnym położeniu do porzucania potomstwa
i „pójścia w Polskę”; one przecież wiedzą, że państwo przejmie ich rolę. Wiedzą też, że w Polsce kukułka jest pod ochroną... Jak nazwać taką postawę państwa? Mnie słów brak...
Władysław Styrczula