Większość piekarni podniosła już ceny pieczywa. Ale zdaniem ekspertów, to wcale nie koniec podwyżek. W górę znów idzie też masło. – W tym przypadku ceny dyktują handlowcy. Ma to związek z ich polityką cenową – usłyszeliśmy w jednej z mleczarni na Lubelszczyźnie
Wzrost cen pieczywa zauważyli nie wszyscy klienci, bo zmiana to średnio 10 proc., czyli za bochenek chleba płacimy o ok. 25 gr. więcej. Pierwsze piekarnie podniosły ceny już we wrześniu. Inne broniły się aż do wyczerpania zapasów tańszej mąki.
– W naszych sklepach kilkunastoprocentowe podwyżki wprowadziliśmy 1 października – przyznaje Jan Flisiak, prezes Przedsiębiorstwa Piekarskiego w Lublinie. – Wysłaliśmy też do naszych sieciowych odbiorców, takich jak Stokrotka, Tesco czy L’eclerc oferty z wyższymi cenami. Niektórzy już nam odpowiedzieli wyrażając zgodę.
Handlowcy rozumieją, że piekarze zostali postawieni pod ścianą. Podwyżki podyktowane są przede wszystkim wzrostem cen mąki. Tej ze względu na suszę będzie w tym roku znacznie mniej. To powoduje, że ceny pszenicy są w tym roku najwyższe od trzech lat. Nie pomoże też kupno zboża u naszych najbliższych sąsiadów, bo oni również narzekali na niskie plony.
– Inne koszty, które zdecydowały o podwyżce, to wzrost wynagrodzenia i jego pochodnych. Nasza załoga to 80 osób dlatego zmiany z tego tytułu są duże – tłumaczy Flisiak. – Udało nam się kupić na przyszły rok tanią energię elektryczną, ale problemem będzie gaz. A nasze piece pracują właśnie na nim. Już teraz płacimy za gaz 20 tys. zł miesięcznie, a wkrótce obejmą nas 40-procentowe podwyżki.
Zdaniem części ekspertów, to nie koniec podwyżek. Obecnie za tonę pszenicy trzeba zapłacić 800 zł. Mówi się, że „na przednówku” może to być nawet 900 zł.
– Nie wierzę w czarne scenariusze. Już teraz niektóre młyny obniżyły cenę. Na razie symbolicznie, o jeden grosz, ale zawsze to dobry znak – uważa Flisiak. – Nie ma przesłanek do dalszego wzrostu cen mąki. Cena na giełdach światowych jest stabilna. Nigdzie nie było też żadnego kataklizmu. Chociaż w historii zdarzały się przypadki, że zupełnie bez powodu rynek szalał i ceny szły w górę.
Wiele wskazuje na to, że w tej chwili mamy taką sytuację na rynku nabiału. Masło kosztuje znów tyle, ile w maju gdy ceny gwałtownie poszybowały w gorę. Za 300 gramową osełkę płacimy ok. 13 zł podczas gdy jeszcze kilka tygodni temu można ją było kupić za 9 zł.
– Na rynku nie dzieje się nic, co tłumaczyłoby wzrost tych cen. To nie nasze podwyżki. W tym przypadku wzrosty dyktują handlowcy i ma to związek z ich polityką cenową – usłyszeliśmy w jednej z mleczarni na Lubelszczyźnie.
Oficjalnie na ten temat nikt nie chciał się wypowiadać, „by nie tworzyć konfliktu z dużymi odbiorcami”.
Z analiz giełdowych wynika, że za kilogram masła na giełdach najwięcej płaciliśmy w maju – 24,67 zł. Od tego czasu cena to systematycznie spada. We wrześniu było to 21,75 zł, a w październiku – 19,65 zł.