Kiedy w trakcie wstawiania implantów pani Beacie doszło do komplikacji, lekarz przerwał zabieg, ale z wezwaniem pogotowia czekał ponad 2,5 godziny. Konsekwencje dla pacjentki są nieodwracalne - pani Beata nie porusza się, nie je, nie mówi, nie reaguje na bodźce. Siostra poszkodowanej zapowiada walkę o sprawiedliwość.
- Beata zawsze pięknie wyglądała. W wieku 57 lat zaczęły się jej problemy z kośćmi żuchwy. Miała kilka koronek, które zaczęły wypadać. Wtedy postanowiła zrobić sobie piękne zęby – opowiada Dagmara Zick, siostra pani Beaty.
Po długich poszukiwaniach siostra pani Dagmary znalazła ofertę doktora A. Leczenie w jego warszawskim gabinecie rozpoczęła w marcu tego roku.
- Beata dowiedziała się, że nie musi robić tego w narkozie ogólnej. Lekarz zobowiązał się zrobić to w znieczuleniu miejscowym – opowiada pani Dagmara. I dodaje: - Okazało się, że siostra w miejscowym znieczuleniu nie wytrzymała całego zabiegu. Zrobiony został tylko jeden implant. Miała ogromny wylew, była cała napuchnięta, dostała stanu zapalnego. Wyglądała strasznie.
Pani Beacie zależało żeby dokończyć leczenie. - Z rozmowy telefonicznej z siostrą wiem, w jaki sposób rozmawiała z doktorem. Mówiła mu, że nie wytrzymała zabiegu, ale musi go skończyć, bo nie może tak funkcjonować, wszystko ją boli. Pytała go, czy może kontynuować leczenie. Odpowiedział, że oczywiście, mogą kontynuować leczenie w Warszawie. Siostra powiedziała, że nie wytrzyma zabiegu w znieczuleniu miejscowym, na co lekarz zaproponował pełną narkozę, ale w Lublinie – relacjonuje Dagmara Zick.
Lublin
Na zabieg do Lublina, który miał trwać dwie godziny panią Beatę zawiozła ciocia. Krewna po zakończeniu i wybudzeniu z narkozy miała zabrać panią Beatę do domu, jednak po czterech godzinach, zaniepokojona ciszą weszła do gabinetu.
- Zobaczyła Beatę leżącą na kozetce, była nieprzytomna, nie było z nią kontaktu. Nie wiadomo, co się stało. Lekarz powiedział: „Nie wiem, co się stało, dostała jakiejś drgawki”. Beata była w gabinecie od 15:30, zabieg pewnie zaczął się bliżej godz. 16. Pogotowie przyjechało dopiero o 20:30. Do szpitala siostra została przyjęta o 21:07 – opowiada pani Dagmara. I dodaje: - W karcie choroby napisane jest, że pacjentka została przyjęta nieprzytomna, po więcej niż dwóch godzinach bycia w gabinecie pod ogólną anestezją. Nikt jej nie pomógł, tam były cztery osoby, nikt nie zadzwonił po pomoc.
Pani Beata trafiła na oddział intensywnej terapii. Niestety, nie odzyskała już przytomności, nie reaguje na żadne bodźce. Doszło do niedotlenienia i trwałego uszkodzenia mózgu. Nie opowie, co tak naprawdę wydarzyło się w gabinecie stomatologicznym.
- To są nieodwracalne zmiany. Lekarz zostawił ją na fotelu na trzy godziny – żali się siostra pani Beaty.
Walka o prawdę
Pani Dagmara natychmiast przyleciała do Polski, aby osobiście porozmawiać z lekarzami. Aby spotkać się ze stomatologiem kobieta uciekła się do fortelu i umówiła się na prywatną wizytę w gabinecie.
- Weszłam tam jako pacjentka. Powiedziałam mu, że jestem siostrą Beaty i ma mi opowiedzieć, co się stało. Facet omal nie zemdlał, kazał mi usiąść. Powiedział, że ciśnienie spadło. Zapytałam, co w związku z tym zrobił, czemu nie wezwał pogotowia. Odesłał mnie do anestezjologa, tłumacząc, że on nie jest lekarzem – opowiada pani Dagmara. I dodaje: - Przecież jak się wybudza pacjent, to te pierwsze 20 minut, gdy to się nie staje to wiadomo, że coś się dzieje. Jestem pielęgniarką w USA, pracuję na oddziale pooperacyjnym, a na OIOM- ie pracowałam przez 40 lat. Wiem, co potrzeba i jak się reaguje na pacjentów, którzy się nie wybudzają.
Ani rozmowa z lekarzem, ani dokumentacja medyczna, którą dostała pani Dagmara nie dają odpowiedzi na pytanie, dlaczego zwlekano z wezwaniem karetki, co więcej, kobiecie nie wydano karty anestezjologicznej. Według pełnomocniczki pani Beaty brakuje elementarnych zapisów o przebiegu całego zabiegu.
- W dokumentacji medycznej powinna znajdować się karta znieczulenia anestezjologicznego. Nie widziałam tej karty. Każde uzupełnienie dokumentacji, zabranie jej z gabinetu powinno być udokumentowane, a kopia i tak powinna zostać w gabinecie, a z tego, co mi wiadomo, tak nie było – komentuje Małgorzata Hudziak, radca prawny.
Inni pacjenci
Do gabinetu tego samego lekarza trafiła również pani Henryka. Stomatolog miał wykonać jej implanty, koszt leczenia wyniósł ponad 120 tysięcy złotych, ma za sobą kilkadziesiąt wizyt, mnóstwo bólu, a konsekwencje zabiegu odczuwa do dziś.
- Porcelanę mam na górze, a dół z kompozytu więc górę mam żółtą, a dół biały. Bardzo źle mi mówić, mam prześwity, powietrze mi ucieka. Mam sucho w ustach cały czas, momentami nadmiernie się ślinię – opowiada Henryka Kielar.
Lubelski Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy prowadzi postępowanie w sprawie stomatologa, również Rzecznik Praw Pacjenta zajmuje się sprawą pani Beaty, oraz kolejnymi skargami na praktyki sosowane przez doktora A. Pani Wiesławie doktor miał usunąć ósemkę.
- Mama wyglądała tak, jakby ktoś przyłożył jej do twarzy pięść. Cała napuchnięta, rozdygotana. Jak wszedłem do gabinetu, pan doktor i jego asystent byli zdenerwowani. Powiedzieli, że zabieg się nie udał i wyniknęły komplikacje. Okazało się, że złamali mamie żuchwę – opowiada Łukasz Cielna, syn kobiety.
- W szpitalu byłam 9 dni. Pozostałości zabiegu czuję do dziś. Ślinotok, zaburzona mowa, krzywy zgryz. To nie to, co było i już chyba nie będzie – dodaje Wiesława Cielna, pacjentka stomatologa.
Prokuratura Okręgowa w Lublinie prowadzi śledztwo. Rzecznik Praw Pacjenta rozważa złożenie skargi zbiorowej przeciwko stomatologowi w związku ze złamaniem praw pacjenta podczas wizyt w jego gabinecie.
- Będę walczyć, żeby ten człowiek nie skrzywdził już nikogo więcej – kończy Dagmara Zick, siostra pani Beaty.