Trzaskający mróz nie przeszkodził dziś kilkuset osobom demonstrować pod urzędem wojewódzkim w obronie cukrowni Lublin.
- W naszym zakładzie mają być nawet zdemontowane maszyny i urządzenia. To będzie pierwszy przypadek, gdy cukrownia zostanie zrównana z ziemią. Co nam zostanie? - nawoływał Artur Kotyra, przewodniczący Komitetu Obrony Cukrowni.
Pracownicy cukrowni przyszli pod urząd wojewódzki z petycją do wojewody Genowefy Tokarskiej. Przedstawili w niej szczegółowo dobrą sytuację finansową oraz produkcyjną zakładu. I zaapelowali o skuteczne działania, które uchronią lubelską cukrownię przez zamknięciem.
- Ja cały czas stoję po waszej stronie - odpowiedziała Genowefa Tokarska po wysłuchaniu petycji. - Dla mnie to także nielogiczna, a nawet paradoksalna decyzja. Lubelszczyzna nie zasłużyła na takie traktowanie. Będę o tym rozmawiać z ministrami.
Właśnie dla ministrów rolnictwa, skarbu i gospodarki, a także dla wojewody Tokarskiej cukrownicy przynieśli cukier wyprodukowany przez KSC. - Żeby dzięki krzepiącemu działaniu cukru ich szare komórki działały prężniej. Co pozwoli im na zdecydowaną obronę naszej cukrowni - tłumaczył Kotyra.
Na demonstracji nie zabrakło górników i kolejarzy. Była też silna grupa lubelskich parlamentarzystów i związkowców "Solidarności” oraz Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
- Lubelska cukrownia to majątek narodowy. Trzeba go dobrze zagospodarować, a nie niszczyć - mówił Marian Król, przewodniczący Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ "Solidarność”.
- Są granice, których przekraczać nie wolno. Tą granicą jest dziś cukrownia Lublin. Jak ją przegramy, przegramy wszystko - dodał Zdzisław Podkański, lubelski eurodeputowany i szef PSL Piast.
Cukrownicy rozpoczęli protest 11 grudnia. Nie wydają cukru i melasy. Przed świętami na godzinę przerwali pracę. Zapowiadają, że jeśli Krajowa Spółka Cukrowa nie zmieni swojej sytuacji, protest będzie się zaostrzał.