Każdy ma dość już po kilku minutach. A co ma powiedzieć pan Jan z Sadurek pod Nałęczowem, który na czkawkę cierpi od pięciu lat? Mężczyzna leczył się u lekarzy i znachorów. I nic. Zdesperowany przyszedł do redakcji, aby przy naszej pomocy szukać ratunku. - Bo już myślę, żeby ze sobą skończyć - mówi.
Pan Jan pokazuje dokumentację z różnych szpitali. 2002 rok - cztery tygodnie w Klinice Gastroenterologii w Lublinie z powodu uporczywej czkawki. Rok później - znowu szpital. Po trzech tygodniach wypis na własną prośbę, bo leczenie nie przyniosło skutku. Potem kolejna wizyta, następny szpital. Po konsylium chirurdzy klatki piersiowej powiedzieli, że mogą zrobić operację przepony. Jednak skutek może być taki, że czkawka ustąpi, a pojawią się duszności.
- Naprawdę wszyscy chcieli mi pomóc - panu Janowi stają w oczach łzy. - Dawali różne leki. Prześwietlali, opukiwali. Polecali domowe sposoby, jak wstrzymywanie oddechu czy podnoszenie rąk do góry.
Nie pomogła też popularna metoda z przestraszeniem. - Pielęgniarka wezwała mnie do gabinetu - opowiada mężczyzna. - Kazała się położyć za parawanem. I wyszła. Nagle słyszę brzęk szkła. Specjalnie rozbili słoik, żebym się przestraszył. Nie pomogło.
Czkawka męczy pana Jana prawie na okrągło. - Ani wyjść, ani z kimś porozmawiać - żali się. - Jedynie w chwilach zupełnego bezruchu, kiedy leżę i nic nie mówię, daje odpocząć. No i kiedy śpię. Ale wystarczy, że ruszę ręką albo otworzę oczy, natychmiast wraca.
Mężczyzna był już u prawie wszystkich lekarzy specjalistów. U bioenergoterapeutów też. Pił specyfiki przepisane przez znachorów. Próbował akupunktury i domowych sposobów. Znajomy doradził mu kiedyś: "pióro indyka”. Pan Jan wyjmuje z torby takie pióro. Stale nosi je przy sobie. - Wkładam do krtani i łaskoczę - mówi. - Popijam wodą i siedzę bez ruchu. Przez pół godziny mam spokój.
Kilka dni temu żona powiedziała mu: "Idź o lekarza”. - Do jakiego? - zapytałem. - Przecież byłem prawie u wszystkich. Wtedy pomyślałem o Dzienniku. Może ktoś przeczyta i pomoże... •