Pierwsi uczestnicy lubelskiej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej dotarli w sobotę do sanktuarium w Wąwolnicy jeszcze przed wschodem słońca. Nie wszyscy jednak dali radę przejść całym szlakiem liczącym 44 km. Zabrakło sił. Przeszkodą był też padający deszcz.
- Końcówka szlaku jest najtrudniejsza. Brakuje sił - przyznają. - Trasa jest bardzo dobrze poprowadzona. Dobrze oznakowana - chwalą.
Za mężczyznami do sanktuarium w Wąwolnicy zmierzają też kolejni uczestnicy pierwszej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, która w piątek w nocy wyszła z Lublina. Trasa, którą mieli do pokonania wiodła bocznymi drogami, głównie gruntowymi, przez lasy, między polami, zagajnikami. Osoby biorące udział w EDK wyruszyli w dwóch grupach: "katedralnej” i "dominikańskiej”. Po mszy szli przez Czuby, Konopnicę, Marynin, Radawiec, Spornik, Palikije, Wojciechów, Stary Gaj i Kębło. Zainteresowanie było ogromne. Na szlak wyruszyło ponad tysiąc osób. Niektórzy w grupach, inni pojedynczo zmierzali do celu.
- Ciężko było, ale warto. Ze względu na przeżycie duchowe - przyznaje Adam Pliszko, którego po godz. 6 spotkaliśmy na szlaku. - Jezus Chrystus dźwigał krzyż, a my go powinniśmy naśladować - wskazuje.
Droga z Lublina do Wąwolnicy nie była łatwa, ale i być nie miała. Dodatkowo w marszu przeszkadzał padając deszcz. Nie wszystkim udało się pokonać własne słabości, wygrać ze zmęczeniem i bólem.
- Od IX stacji już nie idę. Do Wąwolnicy dojechałam samochodem - przyznaje Agnieszka Gozdek z Jastkowa, która pierwszy raz wzięła udział w EDK. - Strasznie rozbolały mnie nogi. Na IX stacji stały już panie i czekały na pomoc. Czekałyśmy wszystkie razem.
Więcej relacji uczestników lubelskiej EDK w piątkowym Magazynie.