– Jest mi przykro, że ktoś nie potrafi uszanować spokoju i żałoby rodzin tych 96 osób, które zginęły w tej katastrofie – mówi Alina Wojtas, wdowa po pośle PSL Edwardzie Wojtasie, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem.
• Jak zareagowała Pani na publikację najnowszych stenogramów rozmów z kokpitu Tu–154?
– Najgorsze jest to, że ludzie mają pomysły, żeby tuż przed rocznicą wywoływać takie sensacje. Trudno mi się odnieść i komentować, bo nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale jest mi przykro, że ktoś nie potrafi uszanować spokoju i żałoby rodzin tych 96 osób, które zginęły w tej katastrofie. To niepotrzebne emocje, próba podzielenia społeczeństwa i dostarczanie nam bólu. To tak wielka tragedia, że takie rzeczy są nie na miejscu. My w dalszym ciągu czekamy, żeby prokuratura zakończyła śledztwo i wydała raport.
• Jest Pani na bieżąco informowana o przebiegu śledztwa?
– Jako osoba o statusie pokrzywdzonej jestem informowana przez prokuraturę na bieżąco o przebiegu śledztwa. Teraz, przed piątą rocznicą, te czynności jakby nabrały tempa. To też pogłębiało ból, bo dokumenty docierały do nas tuż przed świętami. Trudno jest spokojnie żyć, chociaż człowiek by chciał. Ale ten nasz ból jest żałobą publiczną.
• Ma Pani żal, że śledztwo trwa tak długo?
– Chciałoby się, żeby wszystko było wiadome od razu po tragedii. Tymczasem pięć lat po niej nadal niewiele wiemy. Trudno jest mi jednak mieć żal do kogokolwiek. Nie prowadzę śledztwa we własnym zakresie, bo wiem, że nic to nie zmieni i nic nie zwróci życia mojemu mężowi. Mam nadzieję, że prokuratura wyda niepodważalny raport, z którego jasno będą wynikały przyczyny katastrofy i nikt nie będzie z tym dyskutował. Trudno jest mi też zrozumieć to, że na podstawie tych samych materiałów jedni eksperci mówią jedno, a drudzy co innego.
• Wierzy Pani w teorie o zamachu?
– Nie wierzę w wybuchy i zamachy. Czytam doniesienia, które się pojawiają, ale nie przychodzi mi do głowy to, żeby w nie wierzyć. Wierzę, że był to nieszczęśliwy wypadek, którego przyczyny są złożone.
– Ten dzień spędzę przede wszystkim przy grobie męża z rodziną, przyjaciółmi i tymi, którzy zechcą być wtedy ze mną i mnie wesprzeć, bo 10 kwietnia to najtrudniejsza data w życiu moim i moich córek. O godz. 7 weźmiemy udział we mszy w kościele pod wezwaniem Chrystusa Króla przy ul. Ponikwoda. Następnie spotkamy się o 8.30 przy grobie męża na cmentarzu przy ul. Lipowej, by o 8.41, kiedy miała miejsce katastrofa, oddać hołd, pomodlić się i zapalić znicz.
• Nie uczestniczy Pani w oficjalnych uroczystościach w Warszawie? Zapraszano Panią na nie?
– Jesteśmy zapraszane na różne uroczystości, w różnych miejscach. Także na te państwowe, na Powązkach. Ale 10 kwietnia chcę być w Lublinie, bo tu jest pochowany mój mąż i tu jest moje miejsce. Natomiast dzień później wezmę udział w spotkaniu rodzin ofiar w Warszawie. Z kolei 19 kwietnia będę przy odsłonięciu tablicy upamiętniającej męża w jego rodzinnej parafii w Grabowcu na Mazowszu.
• Od katastrofy minęło pięć lat. Czy te rany zdążyły się już nieco zagoić?
– To aż i dopiero pięć lat. Ale w moim przypadku czas nie uleczył ran. Wręcz przeciwnie, teraz jest o wiele gorzej. Samotność zagościła w moim sercu i domu na stałe. Wiem, że mąż już nie wróci, nie zadzwoni i że ze wszystkimi problemami zostałam sama. Zrozumiałam to i dopiero to do mnie dotarło. Ten ból, ale i wiadomości, które przez tych pięć lat dostajemy na temat katastrofy i śledztwa, nie dają spokojnie żyć i pogłębiają rany. Zadaję sobie pytanie, czy kiedykolwiek nad tymi grobami zapadnie cisza i spokój.