Rozmowa z dr. Igorem Andrijoviczem, kierownikiem pierwszej kliniki we Lwowie
– Sytuacja jest niepocieszająca, ale nie tylko ze względu na ogrom pracy i dezinformację. Wydłużyliśmy czas pracy o 2 godziny i dyżurujemy do 20. Jednak w mediach publikowane były wręcz zakazy przychodzenia do przychodni czy szpitali. Trzeba dzwonić po lekarza, który przyjeżdża do domu chorego.
• Czy dojazd do chorego nie jest problemem?
– Na wyjazdy mer Lwowa przekazał lekarzom wszystkie swoje samochody. Może to dziwnie zabrzmi, ale teraz zamiast starą wysłużoną karetką, jeździmy do chorych nowiutką toyotą. Ale nie to jest ważne, najważniejsze jest to, że mimo wszystko możemy pomagać ludziom.
• Minęło już kilka dni od wybuchu epidemii. Czy chorych jest więcej?
– Najwięcej osób zgłaszało się od piątku do niedzieli. W poniedziałek ich liczba spadła. Ale być może jest to spowodowane tym, że zamknięto szkoły i uniwersytety, młodzież wyjechała do domów. Dodatkowo, w większości przypadków pacjenci wolą zostać w domach, lecząc się na własną rękę.
• Jakie diagnozy się pojawiają najczęściej?
– Głównie objawy grypopochodne. Ale właśnie przy grypie nie ma mowy o katarze. A większości zgłaszających się pacjentów leje się z nosa. Od pozostałych pobieramy wymazy, jadą one do laboratoriów, gdzie są badane. Niestety, nieleczony katar może się przeobrazić w coś poważniejszego, jak na przykład zapalenie płuc. A kataru przy tej pogodzie, gdzie jest temperatura poniżej zera, nietrudno się nabawić.