Warunki przetargu gwarantowały zarobek konkretnym firmom. ZTM musiał więc odwołać przetarg. Teraz ma znów szukać dostawcy... 17 tys. sztuk gadżetów. Tylko po co ich aż tyle?
ZTM wyjaśnia, że jak każdy obdarowany unijną dotacją, tak i on musi promować swój projekt. Stąd pomysł na tysiące gadżetów. – Założeniem było, aby były przede wszystkim funkcjonalne – wyjaśnia Justyna Góźdź z ZTM.
Lista jest długa: 1000 ołówków, tyle samo długopisów, po 200 skarbonek, parasolek, zegarów ściennych, kubków i poduszek podróżnych, 500 breloków, 600 koszulek, po 2000 sztuk etui na kartę i notesów. Oraz wiele innych.
Dlaczego akurat tyle? – Uwzględniliśmy przede wszystkim wielkość projektu oraz czas jego realizacji – wyjaśnia Góźdź. Gadżety były tylko częścią zlecenia na promocję. Druga dotyczyła m.in. strony internetowej, folderów, ulotek i billboardów.
Ale urzędnicy tak spisali zamówienie, że na jego części zyskałyby określone firmy. To np. emisja reklamówki na 50 ekranach w pojazdach MPK, które należą do agencji reklamowej Modart Outdoor. Albo to ona wygrałaby przetarg, albo inni musieliby dać jej zarobić.
Urzędnicy zapewniają, że ich celem nie było działanie na korzyść jednej firmy. – Nie przewidzieliśmy, że (…) zawyży w istotny sposób cenę swojej usługi wobec pozostałych potencjalnych wykonawców – czytamy w e-mailu z ZTM.
Nie tylko reklamę na ekranach w autobusach trzeba było wykreślać z zamówienia. Znikły z niego też spoty przed filmami w dwóch lubelskich kinach, reklama na telebimach o ściśle określonej wielkości. A także umieszczenie plakatów w autobusach – tu wykonawca musiałby płacić konkretnym przewoźnikom. ZTM zmienił to na "dostawę plakatów” i uznał, że powiesi je sam. Ostatecznie jednak zmian było tyle, że dokumentacja stała się niespójna. Urzędnicy unieważnili przetarg i mają ogłosić nowy.