16 teczek z dokumentami z lubelskiego IPN ktoś przesłał tuż przed świętami do warszawskiego oddziału "Gazety Wyborczej”. O możliwości kolejnego wycieku poinformował nas kilka dni wcześniej "bliski współpracownik” Instytutu.
Paczka z aktami dotarła do warszawskiej redakcji "Gazety” w przedświąteczny piątek. Było w niej 16 teczek z podaniami o udostępnienie dokumentów i zapytaniami o status pokrzywdzonego działaczy "Solidarności”, ZHR i kombatantów z Lubelszczyzny. Do przesyłki dołączony był napisany odręcznie list: "To znalazłem na śmietniku, wysypisku śmieci tam mam miejsce pracy, żyję z tego.”
Niemal identyczna przesyłka dotarła do naszej redakcji 30 marca. Zgadza się zarówno treść odręcznego listu (dokumenty miały zostać znalezione na śmietniku), jak i dalsza zawartość tj. 18 teczek z wnioskami o udostępnienie dokumentów/zapytanie o status pokrzywdzonego. We wnioskach również odnaleźliśmy znane nazwiska m.in. byłego rektora KUL ks. Andrzeja Szostka, czy znanych działaczy "Solidarności” i dziennikarzy z Lubelszczyzny.
Lubelski IPN potwierdził oryginalność dokumentów i przeprosił wnioskodawców, których akta znalazły się poza IPN. Sprawą wycieku zajęła się prokuratura. Równolegle w lubelskim IPN rozpoczęła się wewnętrzna kontrola. Ale w tydzień po ujawnionej przez nas aferze dyrektor lubelskiego IPN nie potrafił nam jeszcze powiedzieć, czy więcej dokumentów (poza 18 przesłanymi do nas) nie brakuje w lubelskich zasobach.
Potrzebujemy jeszcze tygodnia na weryfikację - powiedział nam w miniony wtorek Jacek Welter, dyrektor oddziału IPN w Lublinie. Nie chciał mówić o tym, kto mógł wynieść wnioski z IPN. Choć przyznał, że dostęp do nich miała ograniczona grupa pracowników. - Swoją wiedzą podzieliłem się w prokuraturze. Nie jesteśmy jednostką zmilitaryzowaną, nie sprawdzamy bagażu i odzieży osób wychodzących z oddziału - tłumaczył Welter.
Tymczasem tego samego osoba podająca się za "bliskiego współpracownika” IPN poinformowała nas, że dokumenty w lubelskim IPN nie były i wciąż nie są bezpieczne. Wskazywała konkretną osobę odpowiedzialną za zaniedbania. Sugerowała też, że z Instytutu wyciekło więcej wniosków i że za kilka dni odnajdą się one poza IPN.
Nie mogę wykluczyć takiej sytuacji - przyznał Welter. I zaznaczył, że to zaplanowana akcja mająca zdyskredytować Instytut.
Co dziś, po kolejnym ujawnionym wycieku, ma do powiedzenia lubelski IPN? - Ubolewamy nad tym, co się stało - mówi Agata Fijuth, asystentka prasowa z lubelskiego IPN. - Do wszystkich wnioskodawców, podobnie jak za pierwszym razem, wystosujemy listy przepraszające.
Najwcześniej w czwartek mamy się dowiedzieć, ile w sumie dokumentów brakuje w zasobach IPN w Lublinie.