Im bliżej końca budowy, tym bardziej rośnie niesmak przechodniów, którym wielkim gmaszyskiem Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej spaskudzono panoramę miasta. Na jego budowę w tym miejscu zgodził się ten sam urząd, który zablokował kilka innych kontrowersyjnych budowli i wynajął nawet eksperta, by poradził, jak chronić krajobraz miasta. Czy to niekonsekwencja urzędników, czy raczej ich bezsilność?
Zespół Marzęckiego mocno się napracował. Zrobił 9900 zdjęć na lądzie: 1100 panoram z Wieży Trynitarskiej, a resztę z poziomu ulicy, ponadto 2600 zdjęć lotniczych na pułapie 250 i 500 m oraz sporządził bazę 55,2 tys. budynków z opisem ich położenia, gabarytów i funkcji.
Wnioski? Jest jeszcze sporo do zepsucia. - Są jeszcze tereny, na których nie ma inwestycji, a ich niewłaściwa zabudowa może doprowadzić do degradacji krajobrazowej najpiękniejsze widoki miasta. Już teraz trzeba o tym głośno mówić, bo nie zawsze niektóre gremia potrafią zauważyć ewentualne skutki pewnych decyzji - mówił Marzęcki.
Kolorowy kolos
Ten, kto był w Częstochowie, ten nie mógł przeoczyć wielkiego, szpecącego krajobraz komina. Tak samo zaczyna być w centrum Lublina, gdzie z wielu miejsc trudno nie zauważyć gmachu Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Trudno kwestionować potrzebę stworzenia takiej placówki. Ma się w niej znaleźć ponad 260 łóżek i 7 sal operacyjnych dla pacjentów ze schorzeniami onkologicznymi, dla których ważny może być każdy tydzień, a nawet każdy dzień.
Tyle, że sama budowla wdarła się w przestrzeń miasta agresywnie jak nowotwór. Jest niewspółmiernie wielka w porównaniu z sąsiednimi zabudowaniami. Jej kolorowa bryła stojąca na wzniesieniu góruje nad miastem wdzierając się w dość spokojną panoramę widzianą choćby z okolic Arkad. A im bliżej jest końca budowy, tym większe są kontrowersje wokół samego obiektu.
- Dla tego obszaru nie ma uchwalonego planu zagospodarowania przestrzennego - mówi Małgorzata Żurkowska, zastępca dyrektora Wydziału Planowania w Urzędzie Miasta. - Gdyby taki plan był, to określałby maksymalną wysokość obiektu, intensywność zabudowy. A tu planu nie ma.
Bez oglądania się
Tam, gdzie nie został uchwalony plan, tam inwestycje odbywają się na podstawie decyzji o warunkach zabudowy wydawanej przez miasto. Wtedy to urzędnicy sami decydują, czy daną nieruchomość można zagospodarować w określony sposób. W podejmowaniu takiej decyzji nie mają pełnej swobody, bo muszą brać pod uwagę to, co już znajduje się w pobliżu danej nieruchomości. Tak, by nowe względnie współgrało ze starym.
Tu było inaczej. Budynek powstał w oparciu o inny dokument: decyzję o lokalizacji inwestycji celu publicznego, przy której nie bierze się pod uwagę tego, co stoi w sąsiedztwie. - O wprowadzenie takiego rodzaju decyzji mamy żal do Sejmu - przyznaje Żurkowska. Właśnie dlatego panoramie miasta stało się to, co się stało.
Ale w innych miejscach wysokie budynki nie mogły powstać, choć znacznie mniej wdzierałyby się w przestrzeń miasta. Takie przypadki były dwa, oba dotyczyły terenów w pobliżu al. Kraśnickiej. To właśnie przy tej arterii, obok ronda, w miejscu zwanym rogatką warszawską prywatny inwestor chciał ulokować górujący nad całą okolicą budynek.
Do tego, by w ogóle móc zabrać się za jego projektowanie potrzebował zmian w planie zagospodarowania terenu. Ratusz zgodził się na 14-piętrowy biurowiec, ale ustawiony nieco w dole, by nie wystawał zanadto nad Al. Racławickie i nie wystawał nad główną arterię śródmieścia niczym częstochowski komin. Inwestor chciał zgody na wyższą budowlę. Miejscy planiści nie chcieli się na to zgodzić.
Nieco inaczej było w sprawie wysokiego biurowca na terenie zajezdni trolejbusowej u zbiegu al. Kraśnickiej i ul. Nałęczowskiej. Miasto postanowiło, że atrakcyjnie położony grunt wystawi na sprzedaż. Ale przed ogłoszeniem przetargu samorząd zmienił przeznaczenie terenu. Wcześniejszy plan pozwalał tam zbudować hipermarket, ale władze miasta uznały, że kolejnego blaszaka tu nie trzeba i że lepiej, by powstały tu nowoczesne biurowce. Właśnie w tym kierunku poszły zmiany planu zagospodarowania terenu.
Zmieniając plan urbaniści Ratusza rozważali dwa warianty. W każdym z nich mowa była o tym, że dominującym punktem będzie biurowiec przy samym skrzyżowaniu. Jeden wariant dopuszczał budynek wysoki na 100 metrów, podczas gdy drugi mówił tylko o 55 m. Stanęło na tym drugim, bo swoje uwagi zgłosiła Miejska Komisja Urbanistyczno-Architektoniczna. Ratusz mógłby te uwagi zignorować, bo nie były dla niego wiążące. Ale zamiast tego urbaniści objeździli Lublin, sprawdzili, jak wyglądałby z różnych perspektyw, gdyby stanął tu 100-metrowy budynek i uznali, że to zbyt wysoka budowla. W planie pozostał budynek wysoki na 55 m. A teren zajezdni i tak znalazł kupca.
Chronić panoramę
Zaledwie w czwartek pisaliśmy o decyzji Ratusza, który odmówił wydania Sądowi Apelacyjnemu decyzji o lokalizacji celu publicznego (czyli takiej samej dla biurowca na działce przy ul. Rusałka, na terenie zabytkowego układu architektonicznego tej części miasta).
- Obszar ten został objęty ochroną w celu ekspozycji panoramy Starego Miasta, a budowa dużych obiektów taką panoramę naruszy - wyjaśniał Hubert Mącik, miejski konserwator zabytków. W tym przypadku miasto miało argument, bo nowy budynek zasłaniałby zabytek.
Gorzej jest, jeśli patrzymy w odwrotną stronę i z zabytkowego śródmieścia widać wielki jaskrawy budynek. Wtedy nie ma powodu, by odmówić. - A przecież ważny jest zarówno widok z zewnątrz do punktu centralnego, jak i z punktu centralnego na zewnątrz - mówi Żurkowska.
- Przez zabudowę blokami miasto straciło swoją ciągłość - podkreślał trzy lata temu Marzęcki. W swojej analizie zauważał, że wieżowce ustawione blisko Starego Miasta, a także na wyżej położonych terenach, bardzo mocno zaingerowały w pejzaż Lublina, choć budynki wyższe niż czteropiętrowe zajmują mniej niż 5 proc. zabudowanej powierzchni miasta.
Marzenie o drapaczu
Pomimo toczącej się w Lublinie dyskusji, w której dominują krytycy monumentalnego gmaszyska COZL, wielu mieszkańców tęskni za strzelistym drapaczem chmur lub przynajmniej nowym rekordem wysokości budynku w Lublinie. Dowodzić tego może dyskusja, która przewinęła się przez miasto, gdy urzędnicy "upiłowali” wizję 100-metrowego wieżowca na terenie zajezdni. Sprzeciw wobec ingerencji w śródmiejski krajobraz i tęsknotę za wysokim blichtrem ze szkła i aluminium można jednak pogodzić.
- Zachodnia połać miasta najbardziej nadaje się pod takie wysokie budynki, bo od zachodu w ogóle nie widać śródmieścia - mówi Żurkowska. I odwrotnie: widok z wielu wyższych okien w śródmieściu urywa się gdzieś w rejonie kościoła przy ul. Filaretów i apartamentowca przy ul. Pana Balcera.