Urząd Miasta znów spróbuje wyłapać dziki biegające po mieście. Na zwierzynę bardzo skarżą się miejscy radni. Proszą o odłowienie dzików oraz wycięcie zarośli. Chcą też ustawienia znaków drogowych, które ostrzegałyby kierowców przed możliwym wtargnięciem zwierzęcia na jezdnię.
– Było to wieczorem, wczesnym dosyć, o godzinie ósmej. Wataha dzików przebiegała przez jezdnię, czterem się nie udało – opowiada radny Stanisław Brzozowski (PiS) i prosi o zajęcie się ul. Bohaterów Września, gdzie często widywane są dziki. – Miasto jest odpowiedzialne za to, żeby zapewnić bezpieczeństwo poruszania się pojazdów po drogach. Albo należy to zabezpieczyć, albo postawić znak, że są tam dzikie zwierzęta – dodaje Brzozowski.
– Mieszkańcy zaczynają się obawiać o zdrowie – stwierdza radny Piotr Popiel (PiS), do którego docierają sygnały o dzikach biegających w rejonie Zemborzyc i Wrotkowa. Wskazuje tam na miejsce, w którym spotkanie ze zwierzętami może być szczególnie niebezpieczne. To chodnik na przedłużeniu ul. Parczewskiej. – Mamy tu balustrady z dwóch stron na długości 150 m. Więc gdyby pojawiła się matka z młodymi, to wiadomo, że ona będzie bronić młodych i nie ma możliwości ucieczki, a tamtędy chodzą dzieci do szkoły – przestrzega Popiel.
Ratusz zapewnia, że będzie się starał wyłapać zwierzęta.
– Planujemy kontynuowanie prób odłowu redukcyjnego dzików z terenu miasta. W tym celu wykorzystane będą odłownie zakupione w 2016 roku z budżetu obywatelskiego – informuje Olga Mazurek-Podleśna z Urzędu Miasta, który podjął już rozmowy ze związkiem łowieckim oraz powiatowym lekarzem weterynarii.
Od początku roku Straż Miejska odebrała już blisko 40 zgłoszeń o biegających po mieście dzikach, nieznacznie więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Ale nie tylko dziki niepokoją mieszkańców i radnych.
– Przed moimi nogami przebiegł lis – radna Małgorzata Suchanowska (PiS) niepokoi się zwierzętami biegającymi w dzielnicy Szerokie. – Do tego nie możemy dopuścić, kiedy na peryferiach lisy ze śmietników wyciągają żywność, kiedy watahy dzików po tych chaszczach buszują – stwierdza Suchanowska. Dopomina się wykoszenia zarośli na peryferiach, nie tylko z obawy przed dzikimi zwierzętami. – Te chaszcze zagrażają bezpieczeństwu, gdy one są suche i mogą być podpalone.
– Nie ma przepisu, który pozwalałby nam nakazać komuś wykoszenie działki – tłumaczy Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej. – Podejmujemy takie interwencje na zasadzie prośby, rozmawiając z właścicielami i użytkownikami gruntów – stwierdza rzecznik.
Przyznaje jednak, że prośby czasem skutkują.