Były strażnik z Aresztu Śledczego w Lublinie stanął wczoraj przed sądem. Odpowiada za drobne kradzieże i przekroczenie uprawnień. Według śledczych, posługiwał się w pracy własnym nielegalnym kompletem kluczy
Powiedział, że zabrane rzeczy schował u rodziny na wsi. Obiecał, że w ciągu 1,5 godziny wszystko odda i oddał. Potem napisał świadczenie, w którym przyznał się do kradzieży – tak dyrektor lubelskiego aresztu relacjonował śledczym marcową rozmowę z Łukaszem S.
Pisaliśmy wówczas o skandalu ze strażnikiem w roli głównej. 33-latek został przyłapany na wynoszeniu z aresztu drobnych sprzętów. Z relacji jego przełożonego wynika, że pracujący z nim mundurowi od dłuższego czasy informowali, że z aresztu znikają służbowe ręczniki, buty czy rękawice. Podejrzewali Łukasza S. Zarządzono kontrolę.
– W szafce miał przedmioty przygotowane do wyniesienia, które później de facto wyniósł – opowiadał wczoraj przed sądem dyrektor aresztu.
Według dyrektora, Łukasz S. brał rzeczy ze służbowego magazynu i chował je w depozycie z rzeczami osadzonych. Później miał je wynosić na zewnątrz aresztu. Śledczy dowiedli, że zabrał do domu żelazko i maszynkę do strzyżenia.
– Spadły z szafy, kiedy na niej sprzątałem. Uszkodziły się, więc schowałem je, a później zabrałem do domu i naprawiłem na własną rękę. Takie mieliśmy zalecenia przełożonych – tłumaczył w sądzie Łukasz S.
Oskarżony twierdzi, że przyznał się do kradzieży tylko dlatego, że obiecywano mu łagodną karę.
– Nie sądziłem, że będą z tego takie problemy. Miałem za sobą 10 lat służby, kredyt na mieszkanie, żonę policjantkę. Po co miałbym ryzykować jej dobre imię i swoją karierę? – przekonywał wczoraj sąd.
33-latek służył w magazynie. Śledczy zarzucili mu, że w niewłaściwy sposób nadzorował pracujących tam osadzonych. Miał również przekroczyć swoje uprawnienia. Kontrola dowiodła, że miał własny zestaw kluczy do pomieszczeń służbowych, w tym krat i przejść. Kluczy tych nie było w żadnej ewidencji.
– To niedopuszczalne. Nie wolno trzymać takich rzeczy we własnej szafce – mówi dyrektor aresztu. – Klucze są ewidencjonowane. Łukasz S. codziennie widział, jak koledzy po służbie zdają je dowódcy zmiany.
Nie ustalono dokładnie, w jaki sposób 33-latek posługiwał się nielegalnymi kluczami. On sam przed sądem bagatelizował sprawę. Tłumaczył, że jeden z kluczy zostawił mu osadzony, który pewnego dnia naprawiał zamek.
Dyrektor aresztu podkreślał, że po wpadce Łukasz S. nie przeprosił i nie okazał skruchy. Miał wręcz grozić swoim kolegom zemstą. Nie przyznał się do zarzutów, a podczas śledztwa nie składał wyjaśnień.
Postępowanie dyscyplinarne w jego sprawie zakończyło się wyrzuceniem ze służby. Łukasz S. pracuje teraz jako magazynier. Zarzuty, jakie postawił mu prokurator, zagrożone są karą do 10 lat więzienia. Sprawa wróci na wokandę w przyszłym tygodniu.