Wziął samochód, 15 tysięcy złotych i pojechał do znajomego. 40-letni Andrzej Staszek z Lublina zaginął we wtorek. Wczoraj niedaleko Lubartowa policjanci znaleźli jego auto. Było spalone.
Po kilku godzinach nieobecności żona próbowała dodzwonić się na telefon komórkowy męża. Nie odpowiadał. Około godz. 22 zaniepokojona zadzwoniła do znajomego w Wólce. Usłyszała, że mąż wyjechał do Lublina przed trzema godzinami. Natychmiast zadzwoniła na policję. Sprawą zainteresowała się również Komenda Główna Policji.
Wczoraj policjanci znaleźli wrak opla Andrzeja Staszka. Spalone auto stało na skraju lasu w Wólce Zawieprzyckiej, około 100 metrów od drogi. Odkryli go przypadkowo policjanci, którzy przejeżdżali w pobliżu na interwencję. Na miejsce sprowadzono ekipę techników z Lublina oraz psy tropiące. Funkcjonariusze do późnej nocy przeszukiwali okolicę. Nie natrafili na ślad zaginionego mężczyzny.
Telefon zaginionego milczy. "Abonent jest poza zasięgiem. Proszę zadzwonić później” - słychać w słuchawce. Wczoraj policjanci przesłuchiwali mężczyznę, który po raz ostatni widział Andrzeja Staszka. Niczego nowego się nie dowiedzieli. Według zeznań przesłuchiwanego, mężczyźni pożegnali się około 19. Nie wie, gdzie mógł pojechać jego znajomy. Do późnych godzin nocnych przesłuchano także kilka osób, które miały w ostatnich dniach kontakt z zaginionym.
- Bierzemy pod uwagę każdą ewentualność - mówią policjanci. - Także to, że został sfingowany napad, choć to do zaginionego niego nie pasuje. W opinii znajomych to porządny i uczciwy człowiek. Nigdy mu się nie zdarzyło, żeby nie wrócił do domu na czas. To bardzo zagadkowa sprawa. •
Rysopis zaginionego
o kontakt z najbliższym komisariatem policji lub telefoniczny z nr 997.