Brak obiecywanego zajęcia, niskie zarobki i dezorganizacja w pracy – z takimi problemami miały zmagać się osoby, które wyjechały do pracy w Holandii za pośrednictwem agencji pracy Work Force. Jedna z nich zrezygnowana wróciła już do Lublina. Firma odpowiada, że problemy zdarzają się sporadycznie i nie są poważne
Młoda kobieta z Lublina (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) zdecydowała się na wyjazd do pracy za granicę. Chciała zarobić, bo wychowuje małe dziecko. Skorzystała z oferty agencji pośrednictwa pracy Work Force w Lublinie.
Kobieta złożyła aplikację na stanowisko pakowacza zabawek w Amsterdamie. Jednak 14 stycznia trafiła do miejscowości Haelen na południu Holandii, gdzie pracowała w magazynie logistycznym.
– Mogą zdarzać się sytuacje, w których firma nie ma pracy dla kilku osób, bo zmieniło się zapotrzebowanie. Wtedy zgłasza to do nas, a my szukamy takiej osobie innego miejsca zatrudnienia – wyjaśnia Klaudiusz Orlik, dyrektor ds. operacyjnych w spółce Work Force.
Wyczekiwanie na ofertę
Największy kłopot miał być z samą pracą, a raczej – jak twierdzi kobieta – z jej brakiem. Z jej relacji wynika, że pierwszego dnia pobytu w Holandii dostała przymusowe wolne, bo zbyt późno dotarła na miejsce. Z kolei dzień później firma, która ją zatrudniła, miała oprowadzić ją po zakładzie pracy. – Tego jednak nie było. Okazało się za to, że już od siódmej rano powinnam być w pracy – powiedziała nam lublinianka. Do końca tygodnia pracowała już normalnie.
W następnym tygodniu usłyszała jednak, że będzie pracować nie na porannej zmianie, ale na wieczornej, od godziny 15 do 24, choć – jak utrzymuje kobieta – takiej zmiany w ogóle miało nie być. Problem w tym, że w umowie, którą zawarła z holenderską firmą, są wyznaczone godziny pracy: od 6 do 24. Jest też adnotacja, że są to „standardowe godziny pracy, mogą one jednak codziennie odbiegać od normy”.
Kobieta poskarżyła się także, że przestała pojawiać się w grafiku pracowniczym, bo – jej zdaniem – faworyzowano pracowników z innych agencji pośrednictwa pracy.
Jak przekazał nam dyrektor Orlik, Work Force współpracuje z kontrahentem, który ma podpisaną umowę z kilkoma podmiotami. Przyznał też, że w jednym zakładzie mogą być tymczasowo zatrudnione osoby z różnych agencji.
– W firmie pracują jednak koordynatorzy, którzy zajmują się pracownikami. Kiedy widzą, że coś takiego się dzieje, to interweniują. W naszym regulaminie jest też zapis, który mówi, że sam pracownik może zgłosić nam taką sytuację. Możemy mu także zaproponować inną pracę – tłumaczy dyrektor Orlik.
Na pół gwizdka
Kobieta wyliczyła, że podczas czterotygodniowego pobytu za granicą przepracowała 10 dni. W umowie zawartej z holenderską firmą miała zagwarantowane 40 godzin pracy tygodniowo. Podkreśliła, że brakowało jej także pieniędzy na utrzymanie się w Holandii. Przekazała nam, że „na czysto” zarobiła łącznie 320 euro. Co tydzień pobierano od niej 140 euro za mieszkanie.
– Osoba, która podpisuje z nami umowę, zostaje objęta ubezpieczeniem, płacimy także częściowo za zakwaterowanie, opłacamy transport. Może się zdarzyć taka sytuacja, że holenderska firma nie zapewni zatrudnionej osobie obuwia roboczego. Pracownik musi też zapewnić sobie wyżywienie – odpowiada Orlik.
Lublinianka utrzymuje, że próbowała przedstawić swoją sytuację koordynatorom pracy i opiekunowi domu, w którym mieszkała. Według niej, wszyscy wiedzieli o problemie, ale nikt nic nie zrobił.
Jak dodała, telefoniczne próby kontaktu z Work Force kończyły się niepowodzeniem. Udało jej się porozumieć z agencją mailowo. Osoba, z którą korespondowała, zaproponowała jej nową pracę w innym rejonie Holandii. Według dyrektora, pracownica agencji postąpiła zgodnie z procedurą. Lublinianka nie zgodziła się jednak na takie rozwiązanie.
W poniedziałek wróciła do Polski. – Poddałam się. Wolę już zarabiać pieniądze w naszym kraju – powiedziała. Jej trzy koleżanki, które – jak twierdzi – znalazły się w podobnej sytuacji jak ona, zostały jednak w Holandii.