Lekarze zbagatelizowali u mamy silne bóle głowy – mówi córka zmarłej 67-latki. Zajęli się nią dopiero neurolodzy w szpitalu. Za późno. Pani Anna przeżyła jeszcze 11 dni.
Dolegliwości nie przechodziły. Annę Zawadzińską odwiedziła lekarka rodzinna. – Wypisała leki na grypę. Ale ból się nasilał, zaczęła wymiotować – opowiada Urszula Kulka, siostra zmarłej. – Tak cierpiała, że nie była w stanie chodzić.
Dlatego na drugi dzień Anna Zawadzińska sama, po raz kolejny, wezwała pogotowie. Nie wiedziała wtedy, że kilka godzin wcześniej w jej mózgu pękł tętniak. Karetka – tym razem Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego – zawiozła chorą do szpitala przy al. Kraśnickiej.
– Ciocia bardzo przejęła się wtedy komentarzem jednego z pracowników pogotowia. Płakała, opowiadając o tym, jak stwierdził, że wyjazd karetki był niepotrzebny i lepiej byłoby, gdyby skorzystał z niej ktoś rzeczywiście wymagający opieki lekarskiej – opowiada siostrzeniec pani Anny, który rozmawiał z nią w szpitalu.
Po nocy spędzonej na izbie przyjęć i 11dniach na oddziale neurologii pacjentka zmarła z powodu kolejnego wylewu. Dr Jacek Gawłowicz, zastępca ordynatora neurologii, przyznaje, że Annę Zawadzińską leczono na jego oddziale. – Nie mogę jednak udzielić więcej informacji na ten temat – ucina.
Zdesperowana rodzina pacjentki zapowiada, że złoży skargę na lekarzy i ratowników do prokuratury. – W jakim stanie musi być pacjent, by zdecydować o przewiezieniu go do szpitala? Dopiero po kilku dniach skierowali chorą na oddział intensywnej opieki – mówi siostrzeniec pani Anny. – Zamierzamy też napisać skargę do lubelskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia na pracowników pogotowia, którzy zbagatelizowali stan pacjentki.
– Na 50 tys. wyjazdów rocznie otrzymujemy kilkanaście skarg od osób, które narzekają na zespoły medyczne – mówi Alicja Ciechan, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Lublinie. – W takich sytuacjach rodziny zmarłych często obwiniają pracowników pogotowia.