Janusz Strzelecki-River ma 68 lat. Jest Polakiem, zameldowanym w Rzymie. Ale w domu bywa rzadko. Odkąd wpadł na pomysł objechania świata na rowerze, noce spędza pod chmurką. - To był sylwester 1999 roku - opowiada Strzelecki.
Z Rzymu poleciał na Wyspy Kanaryjskie. Na miejscu korzystał już tylko z roweru. Później zwiedzał na rowerze Europę i Amerykę Środkową. - Byłem pierwszym rowerzystą, który dostał pozwolenie na objechanie Kuby. Z samym Fidelem Castro miałem okazję porozmawiać - wspomina. - Języków uczę się po drodze.
Podczas swoich wojaży nie korzysta z hoteli. - Odkąd zrobiło się o mnie głośno, zapraszają mnie wszędzie. Proponują noclegi w luksusowych apartamentach. Ale ja odmawiam. Zawsze śpię na trawce pod drzewem. Tu w Nałęczowie, też będę musiał sobie znaleźć jakiś kącik pod chmurką - mówi rozglądając się po parku.
Pan Janusz wyznaczył sobie miesięczny limit wydatków. Chociaż jest zamożny, w ciągu miesiąca wydaje tylko pięć dolarów. - W Polsce trudno przeżyć z takim limitem. To chyba najdroższy kraj w Europie - mówi.
Jada tylko raz dziennie. - Nikogo o nic nie proszę. Ludzie sami chętnie pomagają. Zapraszają na obiady. Pozwalają skorzystać z łazienki - opowiada Strzelecki.
Linie lotnicze zafundowały mu zniżki na bilety. Tylko w ten sposób może pokonać ocean. Niemiecka firma podarowała nowe opony. Ale najlepiej przyjęli go na Białorusi. Był tam ważnym gościem. Witali go chlebem i solą. Urządzali festyny, spotkania w szkołach.
Celem jego podróży są igrzyska olimpijskie w Pekinie w 2008. Przedtem zamierza jeszcze objechać Australię, Azję, Afrykę i kraje arabskie. - Ale niczego nie planuję - zapewnia pan Janusz.