Chora na raka Barbara nie jest już w stanie podnieść się z łóżka.
- Boli mnie z każdym dniem bardziej, przyjmuję zwiększoną dawkę morfiny. Nie sądziłam, że będzie tak ciężko... - wzdycha Barbara Kubaczyńska-Budynkiewicz.
Kiedy w weekend odwiedziliśmy Barbarę, właśnie wychodził od niej lekarz z Hospicjum im. Dobrego Samarytanina. Zbadał chorą, porozmawiał z nią. Wcześniej pielęgniarka zostawiła leki. Barbara od dwóch tygodni ma wreszcie opiekę medyczną. - Zapewniliśmy pani Barbarze wszystko, co tylko mogliśmy w tej sytuacji - mówi dr Mariusz Sałamacha.
Dramatyczne losy 36-letniej kobiety, matki czworga dzieci, opisaliśmy dwa tygodnie temu. W maju lekarze rozpoznali u niej raka z przerzutami. Przeżyła szok, bo, jak opowiada, o swoim stanie dowiedziała się z karty wypisowej ze szpitala. - Nikt nie rozmawiał ze mną o chorobie - mówi. Jedyne wskazówki pochodziły z karty: przyjmowanie plastrów przeciwbólowych i konsultacja onkologiczna. Po powrocie do domu stan Barbary pogarszał się z każdym dniem.
Ból nasilał się, mimo przyjmowania silnych środków przeciwbólowych, na które zaczęło brakować pieniędzy. Kobieta nie wiedziała, gdzie szukać pomocy. Przez cały miesiąc nie miała kontaktu z lekarzem.
Gdy odwiedziliśmy Barbarę 2 tygodnie temu jej stan był bardzo poważny. Matką opiekowały się dzieci: 15-letni Patryk, 11-letnia Klaudia i 9-letnia Ola. Cała rodzina utrzymywała się z tego, co dorywczo zarobiła najstarsza córka Anita. O dramatycznej sytuacji natychmiast powiadomiliśmy Hospicjum im. Dobrego Samarytanina i Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie. Pomoc przyszła jeszcze tego samego dnia. Po miesiącu bezradnego zmagania się z chorobą Barbara miała wreszcie opiekę lekarską i pielęgniarską. Rodzinę systematycznie odwiedza psycholog.
Z pomocą natychmiast ruszyli nasi Czytelnicy. Ktoś przywiózł plastry przeciwbólowe, ktoś inny zaoferował konsultację onkologiczną, wsparcie finansowe. - Mam niewielką firmę wędliniarską. Pani Barbara już nie musi się martwić o jedzenie dla dzieci - zapowiedziała pani Krystyna. Teraz co kilka dni odwiedza rodzinę Barbary.
Znaleźli się wspaniali ludzie, którzy zainteresowali się losem najmłodszych dziewczynek. - One muszą mieć choćby krótkie chwile beztroskiej radości - mówi pani Marta, która w sobotę zorganizowała dla Oli i Klaudii specjalne wakacyjne atrakcje. Dziewczynki nie mogły doczekać się soboty. Na ich twarzach w końcu pojawił się uśmiech.
- Nie wiem, co by było, gdyby nie ludzie... Ja sama nie dałabym ze wszystkim rady - 20-letnia Anita nie może powstrzymać łez.
Barbarze ciężko o tym wszystkim mówić. Wczoraj przysłała nam SMS-a. My dedykujemy go wszystkim, którzy na los Barbary i jej rodziny nie pozostali obojętni: "Kochani moi, nigdy nikt mi nie pomagał. Takie to dla mnie nowe, niezręczne... Serdecznie dziękuję wam za uśmiech na twarzy moich maleństw i łzy w oczach tej wielkiej”.