Nie planował zabójstwa, ale sięgając po nóż wiedział, że może dojść do tragedii. Tak sąd odwoławczy ocenił działanie Andrzeja Ś., oskarżonego o zabicie syna. Jednocześnie złagodził poprzedni wyrok i skazał mężczyznę na 8 lat więzienia
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Wczorajsze rozstrzygniecie Sądu Apelacyjnego w Lublinie kończy ponad dwuletnią batalię dotyczącą głośnego zabójstwa w Kurowie. W 2013 r. doszło tam do rodzinnej awantury. 56-letni Andrzej Ś. ugodził nożem swojego dorosłego syna Artura. Ostrze przebiło tętnicę szyjną i mężczyzna zmarł.
– Oskarżony przewidywał możliwość spowodowania śmierci pokrzywdzonego i pozbawił go życia – stwierdziła ogłaszając wczorajszy wyrok sędzia Elżbieta Jóźwiakowska.
Śledczy od początku oskarżali Andrzeja Ś. o zabójstwo. W pierwszym procesie mężczyzna został uznany winnym spowodowania fatalnych w skutkach obrażeń. Sąd uznał, że świadomie zadał cios, ale nie zamierzał zabić syna. Andrzej Ś. został skazany na 6 lat więzienia. Nakazano mu również zapłacenie 50 tys. zł zadośćuczynienia dla synowej i dwójki osieroconych dzieci. W wyniku apelacji sprawa ponownie trafiła na wokandę. Drugi proces zakończył się dla Andrzeja Ś. znacznie gorzej.
Sąd Okręgowy uznał, że mężczyzna jest winny zabójstwa i skazał go na 12 lat pozbawienia wolności. Jednocześnie podniósł kwotę zadośćuczynienia do 80 tys. zł. Od tego rozstrzygnięcia odwołał się obrońca 56-latka.
– Nie można ocenić, by Andrzej Ś. był agresywny wobec syna. To Artur wpadł w szał i chciał atakować ojca – przekonywał w mowie końcowej mecenas Andrzej Wróblewski.
Artur był kibicem piłkarskim. Jak wynika z akt sprawy, mężczyźni pokłócili się o jego udział w tzw. ustawkach. Ojciec chciał, by syn zajął się żoną i dziećmi. Feralnego dnia obaj pili alkohol. Sprzeczka szybko przerodziła się w bójkę. Mężczyźni bili się w pokoju na piętrze, potem stoczyli się po schodach na parter. Wreszcie awantura przeniosła się do kuchni. Tam Andrzej Ś. sięgnął po nóż. Doszło do przepychanki. Ostrze przebiło szyję Artura.
– Andrzej Ś. wyprowadził cios. Nie było to ugodzenie przypadkowe – relacjonował sędzia Andrzej Kaczmarek. – Nie było to działanie w obronie własnej. Można o niej mówić jedynie wtedy, gdy jedna strona atakuje, a druga tylko się broni. Nie prowokuje.
Z akt sprawy wynika również, że obaj mężczyźni zachowywali się agresywnie. Nie można ustalić, kto zaczął szarpaninę. Jedyny świadek, znajomy rodziny, nie interweniował, kiedy padły pierwsze ciosy.
– Tego rodzaju sytuacje były w rodzinie na porządku dziennym – dodał sędzia Kaczmarek.
Sąd uznał, że zmarły Artur również przyczynił się do tragedii. Z kolei Andrzej Ś., chociaż działał świadomie i zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji, to nie chciał odebrać synowi życia. Dlatego sąd odwoławczy nie skazał go za zabójstwo.
– Oskarżony opiekował się rodziną syna. Następnego dnia miał mu kupić samochód – przypomniał sędzia Kaczmarek. – Mieli napięte relacje. Nie można jednak powiedzieć, że Andrzej Ś. tak nienawidził syna, że chciał go zabić.
Apelację od wyroku sądu pierwszej instancji złożyła również żona zmarłego Artura. Domagała się zadośćuczynienia w kwocie po 100 tys. zł dla siebie i dwojga dzieci. Sąd odwoławczy utrzymał jednak zadośćuczynienie na poprzednim poziomie. Wczorajsze rozstrzygnięcie jest prawomocne.