Rozmowa dnia z Katarzyną i Michałem Wójcik z Katy's Cupcake Muffiniarnia.
– Oczywiście, muffiny i bogato zdobione cupcaki. A także kawę i herbatę. Także na wynos. Myślałam też o koncesji na alkohol, ale raczej pod kątem kolorowych likierów. Nie chcę robić tutaj kolejnej knajpy. Raczej miejsce, gdzie będzie można spróbować nietypowych słodkości w prowansalsko-
rustykalnym klimacie.
U nas muffiny i cupcaki nie są jeszcze zbyt znane, ale w np. w USA przy zamówieniu tortu trzeba określić, czy ma być on w formie klasycznej, czy też kolorowych babeczek. Poprzetykanych kwiatami, perłami... Dekoracje są niesamowite!
• Macie w tym doświadczenie?
– Do tej pory nie mieliśmy z branżą spożywczą nic wspólnego. Tak naprawdę, to nie do końca wiemy, na co się porywamy. Ale chyba najważniejsza jest pasja?
• Skąd pomysł, by otworzyć muffiniarnię?
– Skończyłam administrację i zaczęłam zastanawiać się, co dalej. Zawsze wychodziłam z założenia, że trzeba robić, co się lubi. A, że jestem łasuchem, to pomyślałam o robieniu muffinów. Potem okazało się, że w Polsce jest już kilka takich miejsc. Ale w Lublinie jesteśmy pierwsi.
• Wynajęliście lokal przy ul. Królewskiej 4. Wcześniej był tu salon sukien ślubnych i tradycyjnych.
– Myślę, że mieliśmy szczęście. Na informację, że lokal jest do wynajęcia, natknęliśmy się przypadkiem. Gdy rozmawialiśmy z zarządcą kamienicy, w międzyczasie odebrał kilka telefonów z banków, które też były zainteresowane tą lokalizacją. Musieliśmy się spieszyć z decyzją, więc nic nie sprawdziliśmy. Ani elektryki, ani hydrauliki. W efekcie, z remontem grzebaliśmy się od listopada do marca.
• Skąd na to wszystko pieniądze?
– Dostałam unijną dotację, 40 tys. zł z programu "Bądź aktywny, zostań przedsiębiorczy” Lubelskiej Szkoły Biznesu. Nie wystarczyło na wszystko, ale to zawsze coś.
• Jesteście z Lublina?
– Nie, z Warszawy. Przenieśliśmy się do Lublina, bo tu jest normalniej. Nie ma tego plastiku, wyścigu szczurów. Tutaj łatwiej i spokojniej się żyje.