Co najmniej 115 tys. złotych ma zwrócić miastu niepubliczne przedszkole "Mali Odkrywcy”. Kontrolerzy z Ratusza uznali, że placówka niewłaściwie wydawała pieniądze. – Nieprawda. Będę się odwoływać – odpowiada jej właściciel.
Pozostałe wydatki, czyli prawie 176 tys. zł zdaniem urzędników nie miały potwierdzenia w dokumentach. Kontrolerzy wytknęli, że operacje widoczne w historii bankowego konta przedszkola nie zgadzały się z inną dokumentacją. Pieniądze miały być wydawane m.in. na opłacenie zaległych podatków i składek na ZUS, a składki były odprowadzane nawet z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Zgodnie z prawem powinny być opłacane do 15. dnia następnego miesiąca.
Urzędnicy stwierdzili, że pieniądze z miejskiej dotacji poszły też na wynagrodzenia dla osób prowadzących zajęcia dodatkowe, organizowane na życzenie rodziców i na ich koszt. A na to dotacji nie wolno było wydawać. Kontrola wykazała też duże rozbieżności w kwotach tych wydatków: dyrektor podał 10 tys. zł, magistrat doliczył się w rachunkach tylko 3,5 tys. złotych. Przedszkole miało też wbrew prawu opłacać z dotacji zakup materiałów i wyposażenia.
Lista zarzutów jest dłuższa. Z akt kontroli wynika też, że dyrektorka zamiast na etacie zatrudniona była na umowie-zleceniu, pensje pracowników były wypłacane z opóźnieniem, a od marca do czerwca tego roku dotacja w łącznej kwocie 43 tys. zł – zamiast przez konto przedszkola – przechodziła przez prywatny rachunek właściciela placówki.
– Zażądaliśmy zwrotu pieniędzy – informuje Anna Morow, dyrektor Wydziału Audytu i Kontroli. Chodzi o 116 tys. złotych. A jeśli przedszkole nie skoryguje dokumentów dotyczących dotacji otrzymanej w 2011 roku, będzie musiało zwrócić dodatkowo prawie 60 tys. zł.
– Odwołam się i na pewno nie będę musiał niczego zwracać – mówi Stanisław Jagodziński, właściciel przedszkola. – Kontrolerzy nie mieli wszystkich dokumentów. Nie wydałem z publicznych pieniędzy ani złotówki na to, na co nie miałem prawa wydać.
W tym roku to kolejna taka kontrola w niepublicznym przedszkolu. – Sprawdziliśmy sześć placówek i tylko w jednym przypadku nie stwierdziliśmy konieczności zwrotu pieniędzy – stwierdza Morow.