Nie ma tu bezpiecznego gumowego podłoża, drabinek z unijnymi atestami czy ogrodzenia z siatki. W zasadzie nie ma niczego, co kojarzy się z placem zabaw – żadnych gotowych urządzeń skonstruowanych zgodnie z unijnymi wytycznymi. Nie ma domku ani huśtawki. Chyba, że dzieci same je sobie zrobią
Europalety, stare spadochrony, opony, metalowe balie, plastikowe beczki, łódka, bańka na mleko, koszyki z hipermarketu... Lista niezbędnych rzeczy przyszła z Londynu. Klatki na króliki i sklepowej wagi na niej nie było.
- Trzeba ja było przetransformować na polskie warunki - śmieje się Izabela Śliwa z Pracowni Sztuczka. - Nie pierwszy raz byłam na złomowisku, więc gdy przyjechałam, to pracownicy już dobrze wiedzieli o co chodzi. Pan Adam zapytał, czy nie chcemy starej pralki Frani. Oczywiście, że chcieliśmy.
Frania stanęła na korytarzu Centrum Kultury. Można jej użyć to prasowania ulotek reklamujących Rezerwat Dzikich Dzieci. Bo pogniecione foldery leżą na śmietniku.
- Nie bez powodu - tłumaczy Izabela Śliwa. - Takie miejsca to nie jest nowa sprawa. My też tak się przecież bawiliśmy.
- Do połowy lat 80. przestrzeń publiczna nie była tak sformalizowana. Dziś w mieście jest coraz mniej miejsc do swobodnej zabawy - tłumaczy Rafał Sadownik. - Poza tym dzieci praktycznie nie mają czasu wolnego. Na przestrzeni kilku lat skurczył się on z 15 do 3 godzin.
To nie jest plac zabaw
To miejsce nieskrępowanej zabawy, kreatywności, nauki komunikacji, współpracy, rozwiązywania konfliktów w grupie.
- Pierwszy raz na wzmiankę o takim miejscu natknąłem się 12 lat temu gdy pisałem pracę magisterską o ludyczności w mieście - wspomina Sadownik.
Pomysł, by adventure playgrund otworzyć w Lublinie, nie jest nowy. Była idea i chęci, ale brakowało pieniędzy. Projekt nie spotykał się z przychylnością ministerstwa, komisji przydzielającej miejskie stypendia, ani IKEI, która wchodząc na lubelski rynek zamierza sfinansować (kwotą 100 tys. zł) jeden ze zgłoszonych przez mieszkańców „Projektów w sąsiedztwie”.
W końcu się udało. Pracownia Sztuczka na Rezerwat Dzikich Dzieci dostała 63 tysiące złotych z Narodowego Centrum Kultury. Można było zaczynać.
Oderwać dziecko od tabletu
- Długo szukaliśmy odpowiedniego miejsca - przyznaje Rafał. Pierwotnie miały to być łąki na Rusałce. Ale teren trzeba by ogrodzić i wynająć ochronę. - To mogło pochłonąć nawet połowę naszego budżetu.
Idealną działką dysponował ksiądz: centrum miasta, bujna zieleń i obrośnięty dzikim winem mur.
Ks. Mirosław Matuszny, proboszcz parafii p.w. Nawrócenia św. Pawła przy ul. Bernardyńskiej, zgodził się od razu.
- Nie chciał za to żadnych pieniędzy. To my zaproponowaliśmy, że będziemy płacić. To świecka impreza, wolimy więc, by sytuacja była czysta - tłumaczy Iza.
Nie będzie to pierwszy adventure playground na terenie kościelnym. - Anglicy polecają współpracę z instytucjami kościelnymi. Na takich terenach nie ma presji deweloperskiej - dodaje Sadownik. - Bo jaki deweloper chciałby mieć pod oknami coś takiego? - pyta Iza.
Może być brzydko
- Takie miejsce wygląda jak wysypisko śmieci - nie ukrywa Rafał. - Dzieci mają 100 proc. wpływ na kształt tej przestrzeni.
- Może być brzydko - przyznaje Iza.
Mogą budować ze wszystkiego, co znajdą na terenie rezerwatu. Dostaną młotki, gwoździe i inne narzędzia, których będą własnoręcznie używać.
- Kiedyś dzieci same musiały organizować sobie czas, aranżować zabawy. Miały większą wolność. Właśnie do tego próbujemy wracać - tłumaczy Dominika Krzyżanowska-Gorzkiewicz. - Tu dzieci same decydują co chcą robić. Mogą tworzyć domki, ślizgawki, co tylko chcą. Mogą konstruować, burzyć i budować od nowa.
Mogą nawet przemalować zaparkowanego w krzakach czarnego mercedesa. Lub autobus, który wypożyczyło lubelskie ZTM. Pojazdy mogą zmienić barwy, ale za kilka tygodni muszą o własnych siłach stąd wyjechać.
- To wcale nie jest niebezpieczne - uspokaja Sadownik. - Okazuje się, że dziecko świetnie potrafi samo ocenić stopień ryzyka. Poza tym, z badań wynika, że do większej liczby wypadków dochodzi na tradycyjnych placach zabaw niż na adventure playgrounds.
10 lat
Mało mówić, niewiele robić. Pomagać, ale nie wyręczać. Nie wtrącać się, szanować prywatność dziecka. Doradzać, ale nie podpowiadać gotowych rozwiązań. Nie krzyczeć, nie wpadać w panikę.
- Trzeba być jednocześnie konstruktorem, hydraulikiem, pracownikiem socjalnym, psychologiem, matką i ojcem. Nie każdy ma takie predyspozycje - przyznaje Sadownik.
Chęć zostania playworkerem (bo tak się ta funkcja nazywa) zgłosiło 16 osób. To nauczyciele, animatorzy kultury, aktorzy, architekci, studenci, kuratorka sądowa. Przez cztery dni szkolili się pod okiem profesjonalisty. W teorii i praktyce.
- Poczujcie się jakbyście znowu mieli 10 lat - usłyszeli gdy pierwszego dnia szkolenia weszli na teren Rezerwatu Dzikich Dzieci.
Max Mueller przyjechał z Londynu. Tematem adventure playground zajmuje się od 27 lat, obecnie w Stowarzyszeniu London Play.
- Najtrudniejsze dla playworkera jest to, by nie robić nic. Dorosły jest tutaj tylko po to, by podać narzędzia czy wodę - tłumaczy Mueller. - To dziecko stoi na scenie, a rodzic jest za kulisami.
Rodzicom wstęp wzbroniony
W założeniu na adventure playground rodzicom wschodzić nie wolno. By nie przeszkadzali, nie wyręczali, nie krzyczeli „Nie wolno!”.
Ale Rezerwat Dzikich Dzieci walczy o pieniądze z budżetu obywatelskiego (by zostać tu na dłużej niż tylko trzy tygodnie). Każdy głos mieszkańca Lublina jest na wagę złota.
- Dlatego będziemy czasem wpuszczać rodziców - mówi Śliwa.
Rezerwat będzie działał codziennie od 6 do 27 sierpnia w godz. 10-18. Jednocześnie w „ścisłym rezerwacie” może przebywać 45 dzieci w wieku od 7 do 15 lat. Młodsze będą się bawić w Kuchni Błotnej, która trafiła tu spod budynku Centrum Kultury.
Nie ma żadnych opłat, rezerwacji, ani wcześniejszych zapisów. Trzeba tylko wcześniej wypełnić deklarację (do pobrania w kasie CK przy Peowiaków 12 lub na miejscu w Punkcie Info (to ta sama budka, w której przez lata smażyły się kurczaki przy Krakowskim Przedmieściu.).
- Dzieci można tu zostawić lub poczekać na nie w strefie buforowej - mówi Dominika. - To nie są półkolonie, tu panują inne zasady. Rodzice muszą mieć świadomość w jakiego rodzaju przestrzeń wchodzi ich dziecko - podkreśla.
Wejście do Rezerwatu od ulicy Dolnej Panny Marii; wkrótce na ulicy pojawi się drogowskaz i znaki mówiące o wzmożonym ruchu pieszym. Adres to ul. Dolnej Panny Marii 8. Otwarcie w niedzielę, 6 sierpnia w samo południe.