(Dorota Awiorko /archiwum)
Lubelski Sąd Rejonowy za długo zwlekał z decyzją o umieszczeniu upośledzonego chłopca w placówce opiekuńczej - wynika z raportu, który w tym tygodniu trafi do Ministerstwa Sprawiedliwości. Dotyczy opisywanej przez nas sprawy przetrzymywanego w nieludzkich warunkach 17-letniego Andrzeja
ze Stasina.
Według sędzi Sergiej nie można mieć zastrzeżeń do pracy kuratora, który zajmował się Andrzejem. Starał się, żeby chłopiec został umieszczony w placówce opiekuńczej. Chciał to zrobić w porozumieniu z rodziną, ta jednak się nie zgadzała. - Widząc nieskuteczne próby kuratora, można było szybciej wszcząć postępowanie o umieszczenie chłopca w placówce opiekuńczej - stwierdza sędzia Sergiej. - Potem można było je szybciej prowadzić. Materiał był już zgromadzony. A trwało ono aż 11 miesięcy.
Czy sędziemu zajmującemu się sprawą zostanie wytknięta opieszałość? Teresa Czekaj, prezes SO w Lublinie, nie znalazła w piątek czasu na rozmowę z Dziennikiem.
Andrzej od sześciu tygodni jest w ośrodku szkolno-wychowawczym w Załuczu. Nauczył się jeść sztućcami, korzysta samodzielnie z toalety. Próbuje rysować, podpatrując inne dzieci. - Szkoda, że jest tu tak krótko. Byłaby szansa na skuteczniejszą terapię - mówi Jan Wasilewicz, kierownik internatu w Załuczu. - Sąd przyznał rodzinie stałą przepustkę, więc zabierają Andrzeja do siebie. Zawsze jednak pytają, kiedy ma wrócić.
Andrzejem zaopiekowali się także nasi Czytelnicy. Z Finlandii dotarła paczka z ubraniami, a ksiądz z USA przysłał tysiąc dolarów na dalszą rehabilitację.
To, co jeszcze nie uległo zmianie, to sytuacja prawna chłopca. Nadal jego opiekunem prawnym jest upośledzona matka. To niepokoi pracowników ośrodka. - Kiedy skończy osiemnaście lat, rodzina będzie miała prawo, by zabrać go z ośrodka, a wtedy na pewno niczego więcej się nie nauczy - podsumowuje Jan Wasilewicz.