Lubelski Instytut Pamięci Narodowej zalała fala wniosków o autolustrację. Do tej pory zwracali się o to głównie ci, którzy chcieli wiedzieć, co zgromadziła na nich bezpieka. Teraz chodzi o zaświadczenie, że nie było się agentem.
Do IPN przyszło już kilkunastu pracowników Radia Lublin. We wrześniu zarząd radia podjął uchwałę, żeby autolustracji dokonali wszyscy zatrudnieni, którzy urodzili się przed 10 maja 1972 roku. – To był tylko apel, nie zapowiadaliśmy żadnych posunięć wobec pracowników, którzy tego nie zrobią – mówi Ryszard Montusiewicz, członek zarządu RL. – Jego intencją było podniesienie naszej wiarygodności.
Na razie do wydziału kadr radia wpływają tylko potwierdzenia, że pracownicy zwrócili się do IPN o autolustrację. Sprawdzanie, czy byli agentami potrwa około roku.
IPN może udzielić trzech rodzajów odpowiedzi. Uznanie za pokrzywdzonego jest równoznaczne z tym, że ktoś był prześladowany przez bezpiekę. IPN może też stwierdzić, że taki status nie przysługuje. Podstawowe znaczenie ma to, w jakiej formie to zrobi. Dołączenie krótkiej informacji, że archiwiści nie znaleźli w teczkach żadnych materiałów oznacza, że prześwietlany z bezpieką nie miał nic wspólnego. Najgorzej, gdy IPN tylko napisze krótko, że lustrowany nie otrzymał statusu pokrzywdzonego. To oznacza, że taka osoba figuruje w aktach jako współpracownik bądź pracownik SB.
W tym roku lubelski IPN odpowiedział już na ponad 600 wniosków. W archiwach nie znalazł żadnych informacji o ponad pół tysiącu osób, 80 uznał za pokrzywdzone, 18 okazało się TW bądź funkcjonariuszami SB.
Tymczasem o autolustrację do swojej kadry zarządzającej wystąpili szefowie PKO BP. Taki apel może też dotyczyć pracowników kolejnych instytucji czy firm, w których władzę przejmują osoby związane z PiS. Po wyborach to samo może spotkać urzędników w samorządach, na którymi kontrole przejmą zwolennicy lustracji. – Dobrze mieć wtedy takie zaświadczenie z IPN – mówi nam jeden z urzędników, który nie czekając planuje poddać się autolustracji.