Walczył z dopalaczami, kontrolował restauracje. Teraz może stracić fotel. Niezwłocznego odwołania Pawła Policzkiewicza ze stanowiska szefa lubelskiego sanepidu domaga się wojewódzki inspektor sanitarny. Jako powód podaje utratę zaufania. I ani słowa więcej.
Taki wniosek wpłynął do Ratusza kilka dni temu. Jego autor unika rozmowy. – Nie mam nic do powiedzenia – ucina Janusz Słodziński, wojewódzki inspektor sanitarny.
Równie lakoniczne jest pismo, w którym żąda natychmiastowego odwołania Policzkiewicza. Jedyne uzasadnienie to "utrata zaufania”.
– Na terenie mojego działania zlikwidowałem kolesiostwo – mówi Policzkiewicz. – Wiele razy narażałem się różnym środowiskom, miałem z ich strony naciski. Moja rodzina odczuwała to, kiedy np. zamykałem gabinety stomatologiczne.
O samych przykładach nacisków szef powiatowej stacji nie chce mówić. Twierdzi też, że nie jest w konflikcie ze Słodzińskim. – Choć musiałem mu się tłumaczyć ze startu w wyborach do Senatu – zaznacza (startował jako kandydat niezależny. Bez powodzenia – dop. red.).
Policzkiewicz objął stanowisko w 2008 r. Wtedy zaczęły się ostre kontrole lokali gastronomicznych, do których sanepid zaczął pukać nawet o 3 rano. – Kontrole są przesadzone – komentuje Waldemar Kuśmierz, właściciel Zajazdu Kasztelańskiego w Płouszowicach. – Inspekcja w Lublinie działa za ostro.
Podobnie uważa Anna Koteczki, menedżerka Vanilla Cafe. W 2009 r. sanepid zamknął lokal twierdząc, że zatruły się w nim dzieci. Po walce przed sądem administracyjnym przełożeni Policzkiewicza przyznali, że decyzja o zamknięciu była niesłuszna.
– Kiedy poinformowaliśmy o tym prasę, na drugi dzień mieliśmy już kolejną kontrolę. Nie wykazała żadnych nieprawidłowości – przypomina Koteczki.
Co zrobi prezydent? "Utrata zaufania” przełożonego do Policzkiewicza, to trochę za mało. – Zwrócimy się o bardziej szczegółowe uzasadnienie wniosku – zapowiada Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik Ratusza.