Na biurko marszałka województwa trafiło pismo od 57 pracowników szpitala, w którym proszą o zmianę dyrektora. Na miejsce obecnej szefowej Mirosławy Borowiec zaproponowali jej zastępczynię – Iwonę Kłos. Gdy Borowiec się o tym dowiedziała, zwolniła wicedyrektorkę.
Mirosława Borowiec jest zaskoczona. – Nie wiem dlaczego pracownicy występują przeciwko mnie – dziwi się. – Jeśli chcą, mogę zabrać swoją teczkę i robić na drutach. Nie muszę być dyrektorem.
Placówka – aby przetrwać – ma dwie możliwości. Zmniejszyć oddziały, bez redukcji zatrudnienia, co przedłużyłoby jego byt o dwa lata. Albo zwolnić część pracowników, co dawałoby szpitalowi szanse wyjścia z zadłużenia. – Ale pani dyrektor wybrała trzeci wariant – twierdzi Anna Sokołowska z Rady Społecznej szpitala. – Pod jej rządami zatrudnienie zwiększyło się o kilkadziesiąt etatów. Głównie w administracji.
– Pani dyrektor zatrudnia znajomych – mówi jeden z pracowników. – M. in. synową członkini związków zawodowych, rodzinę sekretarki i syna właściciela firmy Parster, która dała 4 tys. zł dotacji na szpital.
O tym, że w Szpitalu Kolejowym dzieje się źle, wiedział Stanisław Gogacz, wicemarszałek województwa odpowiedzialny za służbę zdrowia. – Prosiłem, żeby zainteresował się tym, co robi pani dyrektor – mówi Stanisław Duszak, radny wojewódzki, do niedawna szef Rady Społecznej szpitala. – Ale nie reagował. W szpitalu od dwóch lat nie było kontroli z Urzędu Marszałkowskiego. Mimo że przez ten czas zmienił się dyrektor, a kontrola NIK wykryła wiele nieprawidłowości (sprawa jest w prokuraturze).
Zarzutów jest więcej. Dyrektor Borowiec nie złożyła żadnego wniosku do Wieloletniego Programu Inwestycyjnego Województwa Lubelskiego. A wnioski o pieniądze z funduszy strukturalnych, które szpital złożył, zostały odrzucone. To oznacza, że szpital nie ma co liczyć na unijną kasę. Od kwietnia ub. roku nie zebrała się Rada Społeczna, która decyduje o wydatkowaniu pieniędzy w placówce. – Tak się robi, kiedy chce się sprywatyzować dobrą placówkę – dodaje Sokołowska.
Ale pani dyrektor się broni. – Wzrost etatów wziął się z tego, że przyjmujemy coraz więcej rezydentów i stażystów – mówi Borowiec. – Dlaczego nie złożyłam wniosków o unijne pieniądze? Bo zastałam tu siano, a nie uporządkowaną dokumentację.
Pracownicy złożyli na dyrektorkę doniesienie do Państwowej Inspekcji Pracy. •