Przed Bogiem mam czyste sumienie - mówił dziś ze łzami w oczach Mariusz G. Jest oskarżony o spowodowanie wypadku, w którym zginęły cztery osoby.
Do nieszczęścia doszło 1 października ubiegłego roku. Mariusz G. obchodził urodziny. Zaprosił gości do składu drewna w Ciecierzynie, gdzie pracował. Około północy wsiadł wraz z pięcioma gośćmi do swojego golfa. W Rudce Kozłowieckiej samochód uderzył w drzewo, wszyscy wypadli z auta. Na miejscu zginęły dwie dziewczyny i dwóch mężczyzn. Wypadek przeżyli tylko Mariusz G. i Paweł S. Od tamtej pory każdy z nich twierdzi, że to kolega w feralną noc kierował samochodem. Choć prokurator uwierzył Pawłowi S., to Mariusz G. nie składa broni.
- Pamiętam, że usiadłem na miejscu dla pasażera - twierdził dziś w sądzie Mariusz G. Według niego, auto prowadził jego znajomy Paweł S. - Będę walczył o prawdę. Jestem to winien tym, co zginęli oraz ich rodzinom - deklarował załamującym się głosem oskarżony.
Później przyszła kolej na Pawła S., głównego świadka oskarżenia. - Ślubuję uroczyście, że będę mówił prawdę - powiedział. I oświadczył, że po imprezie za kierownicą usiadł Mariusz G.
Paweł S. zeznał, że do Ciecierzyna dotarł, gdy impreza dobiegała końca. Wypił dwa piwa. W golfie zajął miejsce na przednim siedzeniu dla pasażera. Mariusz G. zaproponował, że odwiezie go do domu. Paweł S. przyznał, że kierowcy plątał się język.
- Jak to możliwe, że myślący ludzie wsiedli do samochodu kierowanego przez kogoś, kto miał bełkotliwą mowę? - zapytał go sędzia Wojciech Smoluchowski.
- To była młodzieńcza głupota - odparł Paweł S. - Mariusz jechał na swoją odpowiedzialność.
Co działo się po tym, jak samochód ruszył? Tego główny świadek oskarżenia już nie pamiętał.
W tej sprawie jest jeszcze wiele niejasności. Nie wiadomo np., dlaczego auto minęło miejscowości, w których mieszkali pasażerowie i pomknęło w kierunku Garbowa.
Na następnej rozprawie sąd przesłucha kolejnych świadków.