Jedenaście osób z dyrektorskimi pensjami zatrudnia w tej chwili oddział Narodowego Funduszu Zdrowia w Lublinie, choć dyrektorskie posady zajmują tylko cztery z nich. W sumie inkasują co miesiąc 72 tys. zł.
Oddział funduszu nie ma zarządu, tak jak miała LRKCh. Ale dwaj byli członkowie zarządu tej kasy, którzy do kierownictwa funduszu nie weszli, wciąż mają dotychczasowe wynagrodzenia. Są to Mirosław Żydek, były dyr. biura administracyjno-organizacyjnego (7 tys. zł) oraz Alina Wojtas, główna księgowa (7 tys. zł). Są jeszcze trzy osoby, które pełnią teraz obowiązki dyrektorów w byłych oddziałach LRKCh (Chełmie, Zamościu, Białej Podlaskiej). Jeszcze nie wiadomo, czy punkty terenowe przekształcą się w delegatury funduszu, czy zostaną zlikwidowane. Na razie tamtejsi dyrektorzy zarabiają po ok. 6 tys. zł.
Dyrektorskie gaże zachowały też byłe zastępczynie dyrektora Bielaka z BKCh: Teresa Kardyni-Wiejak i Barbara Babut. Zarabiają po 5,7 tys. zł. Dyrektorzy rozmawiają z nami niechętnie. Mówią, że wszystko jest zgodnie z prawem. Twierdzą, że to okres przejściowy, w którym dogrywane są struktury. Nie wiedzą, jakie stanowiska i pensje będą im ostatecznie przyporządkowane. Centrala NFZ w Warszawie też jeszcze nie wie. – Dyrektorzy oddziałów funduszu dostarczą nam plany organizacji i zatrudnienia w swoich oddziałach – mówi Renata Furman, rzecznik prasowy NFZ w Warszawie. – Prezes je zaopiniuje. I zadecyduje o składzie i pensjach funduszu.
Dyr. Borowicz odmówił nam udzielenia informacji na temat swojego planu.