Witold Marcewicz zaraz zabierze się ze pomnik młodej dziewczyny, która zginęła w wypadku samochodowym.
W Bełżycach pracownię Marcewicza wskaże każdy. Prosto, jak na Opole Lubelskie, prawie naprzeciw cmentarza.
O 20 wiosenny deszcz zacina na zmianę z podmuchami zimnego wiatru. W zmroku widać kamienne płyty i głazy. Drzwi do pracowni otwarte na oścież. Słychać stuk dłuta i śpiew: "Bo serce ułana, gdy położysz je na dłoń/ na pierwszym miejscu panna/przed panną tylko koń”.
- Chodzi o Medzia, weterana wojny polsko-bolszewickiej - tłumaczy Witold Marcewicz. Młoda twarz, roześmiane oczy, czapka przysypana pyłem spod diamentowej szlifierki.
Medzio to koń weteran, który dożywał na łaskawym chlebie. Potem poszedł do nieba.- Zgłosił się do mnie 95 letni kawalerzysta z Londynu i zamówił sobie pomnik Medzia - śmieje się Marcewicz. Zrobił lwa przed zamek lubelski, to i konia zrobi.
W kozie
Na takie zachcianki pieniędzy w domu jednak nie było. - Zostałem rzeźbiarzem i walę w kamień - śmieje się Witold.
W podstawówce przepadał za lekcjami rysunku. Ciągnęło go do rysowania twarzy z profilu. A że talent miał, to rysował za całą klasę.
- Kiedyś w ciągu godziny narysowałem po kolei każdemu. Nauczyciel zabrał się za ocenę, posypały się piątki. Wydało się, że to ja. Poszedłem do kozy - opowiada Marcewicz.
Po kozie nauczyciel zabrał małego Witka do apteki, kupili olej lniany, terpentynę. Pokazał, jak gruntuje się podobrazie. Witek dorwał się do farb. Malował łąki, pejzaże, kościół. - W końcu wziąłem się z kopie starych obrazów.
Miał wtedy jakieś 8 lat. Podpatrzył, że te obrazy były sczerniale. - To wziąłem sadzy z komina, domieszałem do lejnej farby. I namalowałem Jezusa w Ogrójcu. Potem ten Jezus za mną chodził...
15 ton Chrystusa
Chciał być złotnikiem. Potem artystą. Ale ojciec stwierdził, że Witek biedy klepał nie będzie i pod płotem nie zdechnie. Wysłał syna do budowlanki. - W wieku dwudziestu lat zostałem mistrzem budowlanym. Stawiałem wieżowce na LSM-ie - opowiada Marcewicz.
Pewnego dnia... - Wziąłem do ręki bloczek belitu i zacząłem rzeźbić. Wyszła głowa Chrystusa. Z Kawałkami cierniowej korony - opowiada Witold Marcewicz.
Dziś rzeźbi w najtwardszych kamieniach. - Skończyłem Chrystusa wyrzeźbionego w 15 tonowej skale. Już można go zobaczyć na prawosławnym cmentarzu w Lublinie.
Jak się robi Chrystusa? Najpierw odcina się profil trapezu na trakach linowych. Rozsadza, co trzeba. Potem odcina zbędne kawałki na pile. Teraz do akcji wkracza mniejsza piła z diamentową tarczą. Potem idą dłuta, sprężone powietrze.
Płuca oblepia czarny pył. - Wie pan, że ja jeszcze lekarzowi nie dałem zarobić. Twardy jestem - mówi Marcewicz.
1981
Choć wyrzeźbił setki rzeźb, z jedną ma najwięcej wspomnień. I łez.
Chodzi o orła w koronie, który dziś wieńczy pomnik Konstytucji 3 Maja na Placu Litewskim w Lublinie.
Po kilkudziesięciu latach poniewierania się w krzakach przy szalecie miejskim został przesunięty o kilkanaście metrów. W końcu 1980 roku Henryk Łusiewicz wmówił partii, że przed wojną pomnik był uwieńczony orłem w koronie. Monument odsłonięto 3 maja 1981 roku. Na uroczystości było 70 tysięcy ludzi.
- Pamiętam, jak w nocy montowałem orła w koronie. Tuż obok stał pomnik sowieckiego żołnierza. Miałem łzy w oczach - mówi Marcewicz.
Po 1989 orzeł obrósł legendą, a Marcewicz został niemal etatowym rzeźbiarzem i kamieniarzem Lublina.
Zrobił replikę Lwa, symbolu Lwowa u podnóża Zamku Lubelskiego, pomnik ofiar Katynia w kościele Garnizonowym, pomnik Legionistów 8 pułku piechoty Legionów i wiele innych.
Dumą Marcewicza jest rekonstrukcja portali na Starym Mieście w Lublinie. Wykonał tu iście mistrzowską robotę. Sam zresztą przyznaje, że trzeba było tu zegarmistrzowskiej precyzji.
Twarz dziecka
- Dostałem list od Ryszarda Kaczorowskiego, byłego prezydenta Rzeczypospolitej, rezydującego w Londynie. Napisał mi, że realizuję ideę "Bóg, honor i ojczyzna”. Przyjedzie na mój jubileusz - cieszy się Marcewicz.
A w środę siądzie w zapylonej pracowni, żeby wyrzeźbić pomnik dziewczyny, która zginęła w wypadku samochodowym.
- Była w ciąży. I jak tu wyrzeźbić twarzyczkę dziecka? - zastanawia się mistrz.
To chyba trudniejsze niż 15 ton Chrystusa...