Był kaskaderem i konstruktorem, a teraz jest instruktorem jazdy motocyklem na jednym kole. W czwartek na lotnisku w Ułężu jechał w ten sposób z prędkością 265 kilometrów na godzinę.
Krzysztof Taczalski pochodzi z Zakrzówka. Miał 8 lat, kiedy na podwórku wziął motorynkę od kolegów.
– Za pierwszym razem wywaliłem orła. Koledzy się śmiali, a ja poszedłem do domu zdegustowany – opowiada Krzysztof Taczalski. – Ale wtedy się zaraziłem. Po komunii poszedłem do mamy i mówię: uzbieraliśmy 4 miliony 800 tysięcy. W domu handlowym stoi taka niebieska motorynka, jak chłopaki mają. Ja muszę ją mieć. A mama na to: tak, motorynkę. A potem trumienkę. Nie ma mowy!
Potem, w 8 klasie podstawówki był pierwszy komar. W liceum doszły kolejne: jawa, mz, wueska.
– Całą polską motoryzację przerobiłem, wraz z remontami silników, tak że jak młodzi teraz zaczynają, to jestem dla nich kopalnią wiedzy – opowiada Krzysztof.
Chciał pójść do Szkoły Orląt, ale zgodnie z rodzinnymi tradycjami trafił na weterynarię. Motocykl cały czas był w jego życiu, więc już na studiach zapisał się do szkoły kaskaderskiej.
– Dublowałem sceny kaskaderskie w dawnej telewizji Wisła, czyli obecnej TVN. Jeździłem samochodami, były wypadki, przewrotki – opowiada.
Krzysztof Taczalski dziś ma 39 lat i od 2005 roku prowadzi szkołę doskonalenia jazdy na motocyklach na-kole.pl. Zbudował własny symulator jazdy na jednym kole i na nim uczy jeździć. Kursant siada na motocykl i bez obaw o wywrotkę może podnieść koło. Kolejną pasją jest filmowanie i montaż, więc wszystkie swoje wyczyny publikuje na YouTube.
Lotnisko za krótkie
W czwartek Krzysztof Taczalski na lotnisku w Ułężu koło Ryk wsiadł na swój motocykl suzuki GSXL.
– Ma przerobioną aerodynamikę, masę, ma wydłużony tylny stelaż na którym siedzi kierowca, tak żeby siedzieć jak najdalej z tyłu. To powoduje, że masa podnosi motocykl do góry – opowiada.
Podczas próby na torze w Ułężu nie było profesjonalnego pomiaru. Ale też nie do końca o to chodziło. Bo najważniejsze to sprawdzanie własnych możliwości i przekraczanie granic.
Z toru skorzystał dzięki pomocy firmy Horizonair.pl, szkoły latania helikopterami należącej do Henryka Gołębiewskiego. Była też profesjonalna ekipa z kamerami i dronami.
– Mamy tylko nagrania z kamer na liczniku. W pierwszej próbie wyszło 197 km/h. W drugim podejściu było 240 km/h, a w trzecim 265 km/h na piątym biegu. To oczywiście mój rekord życiowy – cieszy się Taczalski.
Razem z Taczalskim w Ułężu na jednym kole jeździł Marcin Jacznik z Lublina. Jemu udało się rozpędzić na jednym kole do 220 km/h.
Oficjalne mistrzostwa świata w szybkiej jeździe na tylnym kole odbywają się w Anglii. Tam, żeby rekord został ustanowiony trzeba z określoną prędkością przejechać na jednym kole kilometr. W Ułężu cały tor ma 1,5 kilometra, więc nie było się gdzie rozpędzić. Poza tym żeby wziąć w udział w angielskich zawodach, trzeba zapłacić. Potrzebny jest także lepszy sprzęt.
– Szukam sponsora, który by chciał dołożyć do mojego motocykla na zawody, które odbędą się za rok. Albo, żeby wypożyczył motocykl, który po zawodach stanie się kultowy. Chciałbym, żeby to był nowy motocykl suzuki gsxr 1000. To już jest najwyższa półka. Ja go sobie przystosuję, przygotuję do jazdy. I chciałbym poprawić rekord świata 280 km/h.
Adrenaliny już nie ma
– Po co jeździ się na jednym kole? Dla szpanu, dla dziewczyn – uśmiecha się Taczalski. – U mnie już nie ma adrenaliny. Ja to robię metodycznie, jak pilot który startuje w samolocie odrzutowym. Tam już nie ma mowy o adrenalinie, po prostu się to robi.
Czy to bezpieczne?
– Jadąc na jednym kole, to nie dość, że trzeba góra-dół motocykla operować gazem, to dochodzi jeszcze hamulec. Ale motocykl podczas jazdy na tylnym kole jest bardzo bezpieczny. Często można zobaczyć jak ktoś jedzie na jednym kole i puszcza kierownicę, albo jeździ w kółko i motocykl się nie przewraca. Ryzykuje się skręceniem kostki czy przytłuczeniem przez motocykl, ewentualnie można nogę złamać, ale to w skrajnych przypadkach – opowiada Taczalski.
Chociaż przyznaje, że jemu przewrotki też się zdarzają. – Zorganizowałem kiedyś zawody, jeszcze na torze na Zembrzyckiej. Miałem zimny silnik, tak wyszło, że wyrżnąłem. Siedziałem na zbiorniku motocykla, nogi miałem przełożone przez kierownicę i puściłem sprzęgło przy dużej prędkości. Motocykl mnie nakrył na plecy. Wykoziołkowałem, wstałem, motocykl był do wyrzucenia.
Dodaje, że dla początkujących motocyklistów jazda na tylnym kole motocyklem oznacza mniej więcej to, co dla kierowcy ruszenie samochodem z piskiem opon, albo driftowanie.
– Pan się pyta: czy to jest bezpieczne? Jak się wie, co się robi, to nie ma rzeczy niebezpiecznych. Jest tylko rekord, który trzeba pobić – mówi Taczalski.