W specjalnych pojemnikach, gdzie panuje prawie minus
200 stopni Celsjusza, żyją zamrożeni ludzie. Są w fazie embrionalnej.
To nie science fiction. To dzisiejsza Polska, w której prawo nie nadąża za rozwojem medycyny. Bo nie wiadomo, co zrobić z ludzkimi zarodkami pozostałymi po sztucznym zapłodnieniu. Przekazać do adopcji bezpłodnym parom? Naukowcom do badań? A może zniszczyć?
Zarodki gromadzone są od pięciu lat; od kiedy powstała klinika.
Z roku na rok zarodków jest coraz więcej. Pochodzą od par, które miały problemy z poczęciem dziecka i były leczone metodą in vitro.
Dzieci z probówki
Wszystko zaczyna się od małżeństwa, które chce mieć dziecko. Tym pragnieniem nie różni się od innych. Nieszczęście polega na tym, że np. jego plemniki są za słabe albo jej jajowody niedrożne. Lekarze pobierają od kobiety 5 do 15 komórek jajowych. Od mężczyzny plemniki. Pod mikroskopem łączą jedno z drugim. Dwa, trzy zapłodnione tym sposobem jajeczka umieszczają w macicy kobiety. Teraz przyszłym rodzicom zostaje już tylko czekanie.
Skuteczność tej metody nie przekracza 40 proc. Pozostałe zarodki zamraża się. Gdy pierwsza próba nie zakończy się ciążą i urodzeniem dziecka, lekarze rozmrażają kolejny zarodek i znowu umieszczają go w macicy. I tak aż do skutku. Albo do... wyczerpania zasobów finansowych małżeństwa, bo to bardzo kosztowna metoda. Cały zabieg kosztuje 10 tys. zł. A każde kolejne podanie zarodków dodatkowe 1200 zł.
Z zamrożonych embrionów małżeństwo może skorzystać również później; jeżeli będzie chciało mieć kolejne dziecko.
Są jednak embriony, które tkwią w pojemnikach od lat. I wiadomo, że nie zostaną użyte.
Nie wiadomo, co robić
- Niektóre pary dochodzą do wniosku, że nie wykorzystają już zarodków i przekazują je do dyspozycji naszego ośrodka - mówi prof. Putowski. - A my nadal je przechowujemy jako potencjalne źródło życia.
W Polsce nie ma przepisów, które regulowałyby przebieg zapłodnienia in vitro i określały, co zrobić z zarodkami pozostałymi po leczeniu. - Chciałbym, aby usankcjonowano prawnie ich adopcję. To byłoby najlepsze rozwiązanie - dodaje Putowski.
W Belgii, Finlandii, Grecji, Rosji, Hiszpanii, na Ukrainie, w Wielkiej Brytanii taka adopcja jest już dozwolona. - Polska jest jednym z nielicznych krajów, który nie ma prawodawstwa dotyczącego zapłodnienia in vitro - mówi prof. Waldemar Kuczyński, przewodniczący Sekcji Płodności i Niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, właściciel Kliniki Leczenia Niepłodności w Białymstoku. - I to jest wielkie nieszczęście dla naszego kraju. Bo tam, gdzie nie ma prawa, jest bezprawie. Adopcja nie jest dozwolona, ale nie jest zakazana. Tak samo niszczenie embrionów: skoro nie jest zakazane, to jest dozwolone. Nie wiadomo co można, a czego nie.
W swojej praktyce prof. Kuczyński spotkał się już z dwiema polskimi parami, które przekazały swoje embriony innym małżeństwom.
W Anglii zniszczyli
- W USA, Anglii, Francji, Danii embriony mogą być adoptowane. Można je także wykorzystywać do badań naukowych mających na celu zgłębianie życia ludzkiego w fazie embrionalnej, która jest słabo poznana - dodaje prof. Kuczyński.
W Anglii zamrożone embriony można przechowywać do 5 lat. Potem biologiczni rodzice zarodków decydują o ich losie: przekazują je do adopcji albo do celów naukowych, albo do zniszczenia. Każdy zarodek ma oprócz tego swoją komisję składającą się z lekarzy, naukowców, etyków, która nadzoruje jego los. Najczęściej wybieranym rozwiązaniem jest adopcja. Nieco rzadziej cele naukowe. Raz doszło do zniszczenia zarodków poprzez rozmrożenie ich i po prostu wyrzucenie na śmietnik. Było to początkiem afery, a w najpoważniejszych brytyjskich mediach rozgorzała prawdziwa burza.
Niemcy poszli inną drogą: aby uniknąć nadprodukcji embrionów i mieć problem z głowy, lekarze nie mogą tworzyć więcej zarodków niż zamierzają wprowadzić do macicy matki.
Los polskiego zarodka
Przy polskim Ministerstwie Zdrowia powstała grupa pracująca nad nowymi przepisami. - Inne, cywilizowane kraje mają te sprawy uregulowane ustawami - zauważa prof. Kuczyński, przewodniczący grupy przy ministerstwie.
W tych pracach uczestniczy również prof. Putowski z Lublina. Jego zdaniem zainteresowanie adopcją embrionów będzie duże.
Na niepłodność cierpi co piąta para w naszym kraju.
- Leczymy się z mężem od kilku lat - mówi pacjentka z Lublina. - Bardzo pragniemy dziecka i mamy pewną szansę, bo nie jesteśmy całkowicie bezpłodni. Inaczej zdecydowalibyśmy się na adopcję albo już urodzonego dziecka, albo embrionu.
Poprosimy blondyna
Na adopcję musieliby się zgodzić biologiczni rodzice embrionów. Ustawodawca musiałby precyzyjnie określić, kto mógłby adoptować embriony. I czy pary homoseksualne także. - To nie może wyglądać tak, że przychodzi jakaś para z ulicy i mówi "prosimy o blondyna z niebieskimi oczami” - żartuje prof. Putowski.
Trzeba również określić czas, przez który embriony byłyby przechowywane dla biologicznych rodziców. Inne kraje wprowadziły takie ograniczenie: zwykle jest to od 2 do 5 lat. - W nielicznych jest to 10 lat - dodaje prof. Putowski.
Ważne pytania
I zawsze też będzie inna, ludzka kwestia: jak - i czy w ogóle? - powiedzieć dziecku, że było adoptowanym embrionem?
Embriony leczą z chorób
Moim zdaniem
- Skoro z zamrożonych embrionów mogą powstać ludzie, jestem przeciwny badaniom naukowym i manipulacjom na nich. Taki zarodek jest przecież istotą ludzką. Jest bytem duchowym i fizycznym. Adopcja to bardzo delikatny temat. Gdyby do niej dopuszczono, trzeba by stworzyć kodeks etyczny; katalog postępowania. Nad jego przestrzeganiem powinny czuwać jakiegoś rodzaju komisje wydające certyfikaty ośrodkom dysponującym embrionami przeznaczonymi do adopcji. W żadnym wypadku w całym tym temacie nie mogłaby maczać palców przedsiębiorczość medyczna czy jakakolwiek inna. •
Prof. Maria Szyszkowska - pisarka, filozof, senator poprzedniej kadencji
- Czynienie z embrionów wartości nadrzędnej jest komizmem. One powinny być wykorzystane do celów służących człowiekowi: albo do adopcji przez pary czekające na dziecko, albo do badań naukowych.
I to badań nieograniczonych czymkolwiek, bo przecież chodzi o rozwój medycyny dla dobra ludzkości. Jedynie swoboda daje gwarancję nowych odkryć. Gdyby postawić granice, doszłoby do takiej sytuacji, jak w średniowieczu, kiedy sekcja zwłok była zakazana. Dlatego robiono ją po cichu, aby poznawać nowe możliwości. Tendencje obecnie dominujące w Polsce nie służą dobru człowieka. Mam szacunek dla wszystkich religii. I dla ateistów też. Jednak wykorzystywanie religii do stawiania granic jest niebezpieczne. •
Wanda Nowicka - przewodnicząca Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny
- Adopcja embrionów? Badania naukowe? Mam wiele sprzecznych myśli. Problem jest skomplikowany. Trzeba być ostrożnym zwłaszcza w obecnej sytuacji panującej w Polsce. Jak wiadomo rząd nie refunduje leczenia in vitro. Trudno więc mówić, czy w ogóle jakieś rozwiązania prawne zagospodarowania embrionów są w tej chwili wskazane i potrzebne. Tyle regulacji, ile refundacji. Za wcześnie. Nie będę się opowiadać za żadnym rozwiązaniem. Jesteśmy na początku drogi w tym temacie. Moment polityczny jest nieodpowiedni do takich dyskusji. I obyśmy któregoś dnia nie obudzili się w Polsce, w której in vitro jest w ogóle zakazane. •
Prof. Lechosław Putowski - ginekolog z Ab Ovo w Lublinie
- Nie zniszczę embrionów. Nie oddam do badań naukowych.
To potencjalne źródło życia. Najlepszym rozwiązaniem byłaby adopcja przez pary, które nie mogą mieć dzieci. •
Ks. prof. Janusz Nagórny - teolog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego
- Kościół sprzeciwia się sztucznemu zapłodnieniu. Podczas zabiegu implantuje się kobiecie 2–3 zarodki, z których często rozwija się ciąża mnoga. A jeśli kobieta chce mieć jedno dziecko, decyduje się na aborcję. W wyniku zapłodnienia in vitro powstaje więcej embrionów niż potrzeba. W Anglii po latach przetrzymywania niepotrzebnych, zamrożonych, embrionów, zniszczono je. Człowiek jest człowiekiem od poczęcia. I dlatego Kościół godzi się na adopcję, wybierając mniejsze zło, niż wyrzucenie embrionów na śmietnik. •