Rozmowa z Piotrem Selimem, pianistą, kompozytorem, członkiem Lubelskiej Federacji Bardów.
• Dlaczego Piotr Selim?
– Moje prawdziwe nazwisko to Piotr Chilimoniuk. Zawsze były problemy z przeczytaniem tego nazwiska, z zapisaniem, więc kiedy zacząłem jeździć po festiwalach, Hania Lewandowska, której teksty śpiewam, wymyśliła Selima. Proste, łatwe, rzucające się w ucho.
• Wpadło?
– Wpadło i w oko, i w ucho. Kilka miesięcy temu spotkaliśmy się z Selimem Chazbijewiczem, założycielem i prezesem Związku Tatarów Rzeczypospolitej. Powiedziałem mu, że kiedy w wyszukiwarce wpisać Selim, wyskakuje dwóch Selimów. On i ja. Okazało się, że Selim w języku Tatarów znaczy twardy, mocny, tak jak u katolików Piotr – opoka, skała.
• Pańskie korzenie rodzinne?
– Wiodą na wschodnie strony: Podlasie, okolice Parczewa.
• Muzyczne?
– Moja mama Anna pięknie śpiewa, po niej odziedziczyłem muzykalność i zaśpiew. W przedszkolu pani kazała mi wystukać rytm, zaśpiewać piosenkę, powiedziała, że nadaję się do muzyki.
• I poszedł pan do szkoły muzycznej?
– Tak, w Lublinie. Potem pojechałem na studia do Akademii Muzycznej, skończyłem, wróciłem do rodzinnego Lublina, dostałem się na UMCS, zostałem asystentem, w 2007 roku zrobiłem doktorat na AM w Łodzi, jestem adiunktem na Wydziale Artystycznym, uczę studentów gry na fortepianie, w planach habilitacja. Najpierw była ciężka praca, potem bardzo ciężka praca, potem katorżnicza praca i tak jest do dnia dzisiejszego.
• To katorga, nie przyjemność?
– Trzeba nieustannie ćwiczyć, palce muszą być sprawne, trzeba mieć głowę cały czas otwartą. Tutaj, jeżeli się nie ćwiczy przez tydzień, słuchacze wyczują. I usłyszą. Podobnie jest ze śpiewem.
• Pierwszy kontakt z bardami?
– Konkretnie z Markiem Andrzejewskim, studiowałem w Łodzi, Marek wygrywał wtedy wszystkie festiwale, byłem na jego koncercie i tak sobie pomyślałem: Chciałbym go poznać. Po powrocie do Lublina, zacząłem jeździć na festiwale, w tym na festiwal piosenki w Świdniku, gdzie przewodniczącym był Jan Kondrak. Skrytykował nas strasznie, mnie oberwało się za spodnie i za fryzurę. Zostałem skasowany. Poszliśmy do niego na rozmowę, potem dzwonił do Hani Lewandowskiej pytając: A cóż to jest ten Piotr Selim. Zaprosił nas do domu. Tak się zaczęło. Dostaliśmy zaproszenie do projektu „Kotłownia biesiadna” w 1997 roku, tam się pojawiliśmy, zostaliśmy.
• Pierwszy występ z bardami?
– 1997 właśnie, śpiewaliśmy „Kolędy”. Pracujemy razem do dziś.
• Mimo trudnego charakteru Kondraka, swoich marzeń i celów trzymacie się razem?
– Dotarliśmy się. Nie było lekko. Nie wszyscy wytrzymali presję i bardzo ciężką pracę. Niektórzy chcieli zrobić szybką karierę. Na początku spotykaliśmy się codziennie, u mnie w domu i u Marka Andrzejewskiego robiliśmy próby, w ciągu trzech lat napisaliśmy bardzo dużo nowych piosenek. Ścierały się mocne charaktery, kto chciał poszedł w swoją stronę. Ci, co pozostali, mają większą skłonność do kompromisu po prostu.
• Dziś w Federacji rządzi Kondrak, a Selim? Jest wymagającym producentem?
– Jak mówi Jan Kondrak, w Federacji jest czterech frontmenów, panuje demokracja. Każdy z nas śpiewa, pisze piosenki. Ja pracuję z Hanią. Ona pisze, ja śpiewam. Na najnowszej płycie „W rytmie bolera” śpiewam autorskie utwory do tekstów Hanny Lewandowskiej. To ona mnie wynalazła. Wzięła mnie za rękę i powiedziała: A teraz to ja z tobą będę pisać piosenki. Jestem jej trzecim, muzycznym wspólnikiem, pozostając wierny. I tak to już trwa dwadzieścia lat. Choć Hania wypomina mi, że zdradziłem ją z Karolem Wojtyłą, Edwardem Stachurą, ks. Janem Twardowskim.
• Przejdźmy do piosenek. Ludzie cenią je za wzruszenia i mądrość. W tym, jak pan śpiewa, nieciekawym dla wzruszeń czasie. Ma pan receptę
na nieciekawy czas?
– Wrażliwość, wytrwałość, kompromis. Te trzy. To recepta na bycie we współczesnym świecie i na przetrwanie.
• Ma pan markę specjalisty od wzruszeń. A te przecież są niemodne.
– Z jednej strony, niemodne, ale gdy widzę na koncertach wzruszenia, to wiem, że są w sercach ludzi.
• W kolejnej piosence śpiewa pan o miłości, która znalazła się na poboczu?
– Miłość została zepchnięta na pobocze. Zepchnął ją pęd do kariery, pogoń za pieniędzmi i brak czasu dla siebie. Przez to, że ludzie bardzo dużo pracują, muszą mieć trzy, cztery etaty niektórzy, wychodzą o siódmej rano, wracają o dwudziestej drugiej, nie mają czasu dla żony, dzieci, są przemęczeni, i w tym przemęczeniu radość bycia z sobą i miłość ucieka. Radość i słońce pojawia się w życiu na krótko. I to w reklamach.
• Śpiewa pan, że człowiek potrafi być dla drugiego cudem w siódmym niebie. I nagle ten cud pryska. Miłość, co ma góry przenosić, staje się tak ulotna i nietrwała?
– Bo ludzie nie dbają o swoją miłość. Wydaje im się, że mają drugiego człowieka na własność. I tak będzie już przez całe życie. Nie zabiegają o miłość. Nie walczą o uczucie. Nie pracują nad swoim cudem. A nad nim trzeba cały czas pracować, iść na kompromis, być wytrwałym, wyrozumiałym. Mniej zabiegać o siebie, więcej o dobro drugiego człowieka. Umierać dla siebie nawzajem, tak jak śpiewam na najnowszej płycie „W rytmie bolera”. Wtedy miłość nie umrze. Dosłownie.
• A jak przejść przez życie z radością?
– Życie przypomina stąpanie po krze. Lód jest twardy, ale nagle może się załamać. Trzeba uważać, żeby nie dostać się pod krę.
• A jak już człowiek upadnie i sięgnie dna?
– To zawsze jest drugie dno, od którego się odbije i popłynie w górę. Mamy przyjaciół, którzy sięgali najgorszego dna i się odbijali, się odbijają, wypływają na szerokie wody i są dużo bogatsi. Warto walczyć, bo w każdej sytuacji można trafić na stały grunt. My, w naszych piosenkach z Hanią, dajemy ludziom promyki nadziei. Światełko, do którego można dojść.
• Ktoś nad tym czuwa tam na górze?
– Zdecydowanie tak. Bóg. Wierzę, że cały czas nas wspiera. Mam na to coraz to nowe przykłady, bo dzieją się rzeczy, o których nawet nie śniłem marzyć. Jako chłopak marzyłem, żeby zagrać koncert z orkiestrą symfoniczną. Los chciał, że grałem już pięć razy z orkiestrą koncerty. To są niby drobiazgi, ale przepiękne. Myślę, że Bóg się przygląda i od czasu do czasu daje nam małe nagrody za ciężką pracę i determinację. Poza tym, żeby się nie ugiąć i pójść w stronę łatwizny, trzeba siły. On nam ją daje. Ostatnio, siedząc przy fortepianie podczas koncertu upamiętniającego wizytę Ojca Świętego w Lublinie – patrzyłem na 130 osób w chórze, orkiestrę symfoniczną Filharmonii Lubelskiej, solistę Janusza Radka, gwiazdę pierwszej wielkości, tych, którzy śpiewają i grają nuty, nad którymi siedziałem setki godzin – i byłem szczęśliwy. Słuchałem i nagle olśnienie: Przecież ja to napisałem. Ale to już nie jest moje. Poszło do serc innych ludzi. To jest premia za trud, wytrwałość i czasem wielkie przeszkody, które inni rzucają nam pod nogi.
Piotr Selim
Pianista, kompozytor, wokalista, aranżer, teraz też doktor... Laureat m.in. Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie, Spotkań Zamkowych „Śpiewajmy Poezję” w Olsztynie, „Łaźni” w Radomiu, „Spotkań Bardów” we Włocławku, Spotkań Młodych Autorów i Kompozytorów SMAK w Myśliborzu, „Oranżerii” w Radzyniu Podlaskim, Spotkań z Piosenką Autorską w Biłgoraju, „Kamienia Wiary” w Siedlcach, Festiwalu Kultury Ekologicznej w Józefowie i Festiwalu „Złota Kropla” w Świnoujściu. Uczestnik Elbląskich Nocy Teatru i Poezji. Od roku 1997 związany z lubelskim środowiskiem artystycznym i zespołem Lubelska Federacja Bardów, z którym nagrał 8 płyt.