22 grudnia umarł Leszek Cwalina. Wraz z nim umarła część lubelskiej kultury. Tej prawdziwej, szczerej kultury Miasta Inspiracji. Leszka nie ma. Została jego miłość do Eli. Mocna, prawdziwa. Zawsze widzieliśmy ich razem i choć Leszka nie ma po tej stronie, to jestem pewien, że zawsze będzie przy swojej kochanej żonie. Jak dobry anioł .
Rozmawiałem z Elą na kilka minut przed telefonem ze szpitala z informacją, że zmarł Leszek. Wiedziała, że z Leszkiem jest ciężko, ale w sercu tliła się nadzieja.
Jako pierwszy informację podał Grzegorz Józefczuk, prezes Stowarzyszenie Festiwal Brunona Schulza, przyjaciel restauracji Hades Szeroka i przyjaciel domu Cwalinów. Napisał krótko: "ODSZEDŁ. Tak smutno, że nic więcej". Zapadła cisza w jego i moim sercu. Pojawiły się natrętne pytania: Jak to, odszedł. Jak to, bez Leszka Cwaliny. Jak to?
Zaraz potem w oczach stanęły mi dwa spotkania z Cwalinami, jak się okazało, z Leszkiem ostatnie. Jedno w naszym ogrodzie, wieczorem, pod dachem altany. Przy herbacie i nalewce. Drugie wśród krzewów i działkowych drzew przyjaciół, kiedy podgrzewał na malutkim piecyku tartę, którą piekła Ela. W obu przypadkach raczej milczał, spoglądał przed siebie, dyskretnie uśmiechał się do Eli.
Ten dzień, kiedy dowiedzieliśmy się o śmierci Leszka, był bardzo trudny. Dziwnie też się kończył. Zaledwie dwa tygodnie temu Agnieszka Czyżewska Jacquemet odwiedziła państwa Cwalinów w ich mieszkaniu na strychu, żeby nagrać reportaż o skarbie z drewnianej skrzyni, bez którego święta nie mają sensu. Datę emisji ustalono na wieczór, 22 grudnia właśnie.
– Nie żyje pan Leszek Cwalina. Jeszcze dwa tygodnie temu piliśmy razem herbatę. Potem długo rozmawiałam z Panią Elą o pewnym rodzinnym skarbie. Pan Leszek był z nami jak zawsze milcząco obecny i zadumany. Wiedząc, że nie przepada za opowiadaniem, nie nalegałam na to, aby wziął udział w rozmowie. Jakże teraz tego żałuję. Pozostaje nam pamięć i przedmioty które opowiadają historię ludzi którzy odeszli – napisała Agnieszka, zapowiadając wzruszający reportaż, w którym było tyle nadziei.
Bar trzeciej kategorii
Urodził się w Łomży w 1952 roku. Ojciec skończył wrocławski AWF, trenował drużynę piłkarzy ręcznych. Gdy ojciec dostał nakaz pracy, wylądowali w Lublinie. Po szkole średniej dostał się na chemię na UMCS, skąd przeniósł się na wychowanie techniczne. Dostał bilet do jednostki w Rzeszowie, gdzie był pisarzem. Wrócił na studia, działał w klubie studenckim Arcus, spotkał Janka Orzechowskiego, kolegę ze Staszica. Razem, w 1984 roku, założyli w piwnicy Lubelskiego Domu Kultury przy Pstrowskiego (dziś Centrum Kultury przy Peowiaków) bar kategorii trzeciej. Za menu odpowiadał Leszek, a że w sklepach były pustki, bar serwował kawę, herbatę i fasolkę po bretońsku. Klienci szybko zorientowali się, że to coś więcej niż bar.
W 1989 roku udało się załatwić pozwolenie na sprzedaż alkoholu, rok później w barze stanął bilard. Wspólnicy wynajęli całość piwnic, powstała Restauracja – Klub Towarzyski Hades, w 1992 na otwarciu Kawiarni Artystycznej zaśpiewała Ewa Bem. Tak zaczęła się legenda. Kto nie grał w Hadesie? Jarosław Śmietana, Tomasz Stańko, Michał Urbaniak... Z czasem Elżbieta Cwalina zaczęła organizować wielkie koncerty. W Lublinie wystąpił wirtuoz akordeonu Richard Galliano, skrzypek Nigel Kennedy czy Cesaria Evora.
Po remoncie Centrum Kultury władze instytucji miały inną wizję na piwnice. Kolejny adres to Hades Szeroka na Grodzkiej i znów setki spotkań, koncertów, wystaw. Niestety: restauracja przegrała z pandemią. To był dla Cwalinów potężny cios.
Miłość
Kiedy kilka lat temu pytałem Elę, co tak niezwykłego było w Leszku, odpowiedziała: ubierał się kolorowo, miał długie włosy, nosił lenonki i miał świetne poczucie humoru.
Połączyła ich miłość, fascynacja kulturą francuską, pasja do tworzenia coraz silniejszej marki Hadesu, później Hades Szeroka. Stworzyli legendę. Dziś trudno sobie wyobrazić Lublin bez tej legendy. Tym większą stratą staje się śmierć Leszka Cwaliny.
– Zawsze w parze z Elą. Smak jego nalewek będę nosił w sobie do końca życia i może jeden dzień dłużej. Człowiek o dobrym sercu. Wiele dobroci od niego doświadczyłem. Także wiele wspólnych akcji, spotkań, debat, „Koń a sprawa polska”, kolędy w Hadesie i tyleż innych, razem przewieźliśmy na tamten brzeg. Ciężko będzie zapełnić miejsce po nim w lubelskiej kulturze. Powtórzę zawsze z Elą byli w parze razem w tylu miejscach w tym mieście – mówi o. Tomasz Dostatni.
Byli z miłością. Leszku, żegnaj.