Średnia wieku chłopaków, którzy przyszli do domu kultury w Końskowoli to 70 lat. Ich związek z orkiestrą dętą jest tak dawny, jak historia peerelu.
Metryki
- Było zapotrzebowanie na bas - wspomina. - Ale teraz gram na barytonie.
Po nim był Bolek Rodzoś. - Ja byłem taki Janko Muzykant, dla mnie skrzypek to był anioł - śmieje się. - Ale kogo w ‘48 roku na wsi było stać na skrzypce? W końcu nauczyłem się na klarnecie.
Zaraz po nim, albo nawet w tym samym czasie zaczął grać Marian Bisek.
- Na basie. To taka największa trąba - dodaje tytułem wyjaśnienia.
W połowie lat pięćdziesiątych już wszyscy chłopcy byli w zespole.
- Człowiek posłuchał, jak w kościele grali, to wrażliwemu łzy się kręciły, dzieciakom oczy wyłaziły na wierzch. To był zaszczyt - wspomina Stefan Gębal. I do dziś zdania nie zmienił.
Marian Sykut najpierw grał na wiejskich zabawach na akordeonie.
- Gdzie tam kto miał radio. Akordeonista to był ktoś, a za chłopakiem z orkiestry to panny się oglądały.
Siedzą obok siebie siwe głowy, ale pamięć jeszcze tęga.
- Ech, jeszcze dotrzymujemy kroku młodym - żartuje Henryk Sułek. - Trzeba mieć geny muzyki w sobie. I my je mamy, choć usta już nie biorą i płuca nie chodzą.
Historia
- Człowiek jak zaczarowany szedł obok - śmieje się Stefan Gębal. - Jak orkiestrant nuty dał potrzymać, to było szczęście.
- Miałem trzynaście lat i był zwyczaj, że po nowym roku orkiestra po domach chodziła. Żeby mnie z sobą wzięli, to ja im bęben aż do stacji dźwigałem. A było co nieść - wtrąca Marian Bisek, który dziś gra na 15 kilogramowej tubie.
- Mój wujo z Opoki na szczudle przychodził piechota. Na ślizgawicę sobie taką kolczatkę na szczudło zakładał - mówi Sułek.
Ich orkiestra to historia. Historia parafii Końskowola, historia systemu i ludzi. I tylko oni to jeszcze pamiętają, bo młodzi już nie.
- We wszystkie święta narodowe my grali, i na pogrzebach partyjnych też - opowiada Tadeusz Kuna. - Nikt nie płacił. Najwyżej za poczęstunek.
- A pamiętacie, jak nas wywieźli na pogrzeb do Klementowic, a później piechotą trzeba było wracać? Na stypę to nas nie wołali. A cały obiad dla orkiestry to były dwa litry bimbru i ser wiejski.
- A pamiętacie, jak w jednym roku było jeden po drugim dziewiętnaście pogrzebów, tak ich akowcy wytłukli?
- A raz, jak na 1 Maja cały pochód czekał, a myśmy powiedzieli, że nie wychodzimy. Albo nam zapłacicie, albo nie gramy. Zostaliśmy w kościele, a pochód stoi. W końcu partyjniacy się namówili: dobrze, zapłacimy. Nic nam nie zrobili, choć to było jeszcze za Bieruta.
Humor dopisuje
- Większość z nas to byli rolnicy - mówią. - Jak trzeba było partyjniaka pochować, to z pola nas brali.
Mówią, że mimo wszystko pogrzeby traktowali serio i nie zdarzyło im się grać takich wesołych kawałków. A grali jak umieli.
- Oj, nikt specjalnie nie fałszuje - protestują głośno. -Z nutami to tak jak w polityce: co innego mówią co innego robią. Każdemu się zdarzy, a to że źle stanie, a to zęby nie te, proteza się ruszy... jeszcze gorzej jak wypadnie - śmieją się sami z siebie, a ich dystans do siwych włosów, do własnej słabości jest godny podziwu.
Powtarzają uparcie: do orkiestry dętej trzeba mieć geny. Ci z Opoki, z Końskowoli, z całej tej okolicy takie geny mają.
- Ja mówię pierwsza była orkiestra, zanim ciebie poznałem - dorzuca Marian Sykut pytany o to, ile razy żony się wkurzają, że ich nie ma.
- Lepiej spytać, ile razy się nie wkurzają, to się prędzej doliczy - śmieje się Rodzoś.
- Żona muzykanta w sobotę i niedzielę nie ma męża, a od poniedziałku pieniędzy - Sułek wyjaśnia sytuację w domu.
- Panowie, trzeba powiedzieć, że w naszej orkiestrze nie same siwe głowy - wtrąca Sykut. - Już przybyło dużo młodzieży, dom kultury dał instrumenty, wójt przywiózł mundury z Holandii, wszystko jest jak trzeba. Przecież dwa, trzy razy w miesiącu mamy koncerty. Teraz w Opoce będzie 6 maja.
- Nie ma takiej siły, żebyśmy przestali grać. I nasza orkiestra jak u Owsiaka będzie grała do końca świata - mówią jeden przez drugiego. - W orkiestrze są nasze dzieci i nasze wnuki. Przetrwaliśmy wszystkie burze i teraz też się nie damy. Jest w nas siła.