Spacer – godzina dziennie. Zakupy w kantynie – 3 razy w miesiącu. Widzenia – dwa w miesiącu (plus jedno na dziecko). Paczka – jedna na kwartał, do 5 kg. Jeśli osadzony nie pracuje (praca to nagroda), w celi spędza cały dzień (oprócz wyjść do świetlicy i zajęć sportowych). Czas wypełnia mu telewizor i gry. Może jeszcze zagrać w teatrze.
Sala lekcyjna w Zakładzie Karnym w Opolu Lubelskim. Duże okna wychodzą na chodnik łączący dwa budynki. Przy stole siedzą: Lizander (Sebastian), Demetriusz (Szymon), Kloc (Andrzej), Dzióbek (Sebastian), Piszczała (Adrian).
Do sali wchodzi ekipa zapaleni.pl. Podają sobie ręce.
Reżyser: A gdzie reszta?
Ktoś z sali: Krystian u lekarza, sufler na sprawie, Wiesiu w izolatce.
Reżyser (do siebie): A co on znowu nawywijał? (Do wszystkich) To może na papierosa?
Wszyscy wstają, idą do łazienki.
Andrzej: Trzy tygodnie zajęło nam zrozumienie, co Aśka chce tu zrobić. Każdy miał wizję takiego klasycznego teatru. Poza tym, co to za teksty? O miłości? Jak każdemu tutaj baba poszła w ORMO (w gwarze więziennej: zdrada – red.)
Adrian (pod nosem): Andrzej jest zamknięty w sobie. Jak małż.
Dziennikarz: Dlaczego zdecydowaliście się wziąć udział w przedstawieniu?
Szymon: Pizza, kebab, jajecznica. Catering jest dobry.
Andrzej: Ja dla tłumu. Nawet na rzeźbie byłem ze względu na materiały do robótek ręcznych. No i na początku istniała szansa, że każdy się tylko do chórku załapie.
Szymon: W betoniarce słyszeliśmy, że jest temat na aktorstwo. Ale nikt z nas aktorem nie jest. Dzięki wychowawcy dowiedziałem się, że każdy może.
Sebastian: Nie ma przypału, bo nie jest to organizowane przez służbę. Ja się zgłosiłem ze względu na Jeża. On jest od nas.
Dziennikarz: Co na to koledzy z celi?
Sebastian: Tu nie ma kolegów. Są znajome twarze. Spędzasz z kimś w jednej celi pół roku i wydaje ci się, że to kolega. A potem w czasie jego przerzutki jesteś na spacerniaku, wracasz, a tu nie ma twoich płyt.
Sebastian: Tam na zewnątrz zawsze możesz się rozstać. A tu? Ciągnie się za tobą ten nieudany związek pod celą...
Adrian: Pytają nas przez okno, po co tu chodzimy. Mówimy, że aktorami będziemy.
Za kulisami
Łukasz Pruchniak, wychowawca ds. KO: Już na starcie było wiadomo, że będzie trudno. Nie było możliwości, by wziąć tych grzecznych i z nimi pracować. To nie jest ani zakład półotwarty, ani nie ma recydywistów, z którymi praktycznie nie ma żadnych problemów dyscyplinarnych.
Ze względu na niekonwencjonalny charakter projektu informacja w rodzaju "Dyrektor ZK informuje, że 25.06 rozpoczną się zajęcia, będzie ciekawie i inspirująco” nie miałaby sensu. Zrobiliśmy więc dżingiel z Dariuszem Jeżem i puściliśmy w naszym radiowęźle. Myślałem, że trzystu osobom będę musiał powiedzieć: wszyscy się nie zmieszczą. A tu, po dwóch tygodniach, miałem tylko 3 zgłoszenia. Bałem się odbierać telefon od ludzi z Lublina. Zacząłem więc chodzić po celach z wychowawcami. Po takiej pielgrzymce na liście miałem kilkadziesiąt osób.
Chodzi o to, by odblokować pewien kanał. By więcej osób uwierzyło, że to okno na świat, przez które można wciągnąć coś fajnego. By się nie bać, nie wstydzić. Gra w teatrze wymaga odwagi. Tutaj postrzegane to jest jako coś niemęskiego, ośmieszającego.
Scena 2
Gabinet płk. Zbigniewa Drożyńskiego, dyrektora ZK w Opolu Lubelskim. Na stół wjeżdża kawa i cukier.
Dziennikarz: Nie boi się pan?
Dyrektor: Pewnie, że się boję. W takich niekonwencjonalnych działaniach zawsze jest ryzyko. Wydaje mi się, że warto je podjąć. Nie da się przywracać do społeczeństwa bez udziału społeczeństwa. Po 10 latach w zakładzie taki człowiek nie będzie potrafił zakupów sobie zrobić.
Dziennikarz: Jeż mówi, że jest pan dyrektorem XXI wieku. Za co on pana tak lubi?
Dyrektor: Nie mam pojęcia. Może dlatego, że on też dostał szansę i ją wykorzystał?
Dziennikarz: Dość długo nikt się nie zgłaszał do projektu. Dziwi to pana?
Dyrektor: Nie. W realiach podkultury więziennej takie rzeczy nie cieszą się wzięciem.
Dziennikarz: Kto tu siedzi?
Dyrektor: To zakład karny typu zamkniętego dla skazanych po raz pierwszy i młodocianych. Z wyrokami od kar porządkowych do dożywocia.
Dziennikarz: Jeden z aktorów jest w izolatce. Co teraz?
Dyrektor: Nikt nie może czuć się bezkarny. Patrzymy przychylnie na tych, co chcą coś robić, ale wymagamy też od nich większej samodyscypliny. Określ się człowieku. Pokaż, że potrafisz przestrzegać pewnych reguł. A jak nie, to dziękujemy.
Scena 3
Sala lekcyjna. Godz. 14, wszyscy po obiedzie. Wchodzą Wiesio, Krystian i sufler. Witają się wylewnie, siadają.
Reżyser: Co tak cicho?
Sufler: Właśnie od prokuratora wróciłem, nie chce mi się dowcipkować.
Reżyser (do Podszewki): Krystian, z tym osłem jest sprawa...
Podszewka: Coś mi się obiło o uszy. Ale w moim przypadku to niemożliwe. Nie będę z siebie idioty robił na scenie. Ja przecież swoje życie zmieniam. W listopadzie do dyrektora idę.
Reżyser: To jak pokazać potencjalną potencję osła?
Sufler: To też jest chore, ale się zastanowię.
Reżyser (do Puka): Wiesiu, co z tobą jest? Jesteś odpowiedzialny nie tylko za siebie. Przecież bez Puka nie zagramy.
Wiesio: Wiem, na izolatce zdążyłem to rozkminić.
Ktoś z sali (do reżysera): Za łagodnie!
Reżyser: To co mam mu powiedzieć?
Andrzej: A jak nas uczyłaś? Wyraź swoje emocje!
Reżyser (wyciągając zeszyt): Powiedzcie mi, po ile osób chcecie zaprosić na spektakl.
Jeden z aktorów: Ja nie mam nikogo.
Z sali: Dzielnicowego i prokuratora sobie zaproś!
Śmiech.
Epilog
Joanna Lewicka: Wiele osób mi mówi – pamiętaj, że to kryminaliści. To prawda, ale by coś zrobić, to o pewnych rzeczach musimy zapomnieć. Dlatego nie chciałam wiedzieć, za co siedzą.
Na urodziny dostałam od nich tort z chleba. Tekst w laurce zaczynał się od: "Przyleciał do nas na kraty gołąbek skrzydlaty...”. Przyjechałam do domu, spojrzałam na to i się popłakałam.