Rozmowa z Gabrielą Kulką, kompozytorką, pianistką, wokalistką, autorką tekstów.
– Wydaje mi się, że gdy graliśmy ten koncert, mieliśmy już tę świadomość. Wraz z Olem Walickim i Maćkiem Szupicą chcieliśmy, żeby nie skończyło się na jednym odegraniu tego materiału. Nie chcieliśmy go tracić, a raczej przedłużyć mu życie. Natomiast decyzji kiedy, gdzie i w jaki sposób go nagrać, jeszcze nie było.
• To dlaczego czekaliście aż do 2012 roku, by ją wydać?
– Nie czekaliśmy, tylko przez cały 2011 rok nagrywaliśmy album. To była praca rozłożona na kilka etapów i jedna z najfajniejszych metod nagrywania płyty. Po prostu poświęciliśmy jej tyle czasu, ile uznaliśmy za stosowne. Spotykaliśmy wielokrotnie się głównie na wsi na Kaszubach, w domu Ola, przystosowanym do nagrań. Tam mieliśmy sesje pisania, nagrywania i wszelkich konsultacji. Ten album powstawał w lesie. Jesienią: intensywna końcówka. Wtedy przenieśliśmy się do Wrocławia, gdzie z pomocą Marcina Borsa kończyliśmy produkcję płyty. Nie spieszyliśmy się więc i każdemu muzykowi takiego komfortu życzę.
• Jest Gaba Kulka solo, śpiewająca piosenki Młynarskiego czy utwory Iron Maiden. Teraz "The Saintbox”. To chyba nie ostatnia twoja odsłona?
– Na pewno nie, bo to, co inni odbierają jako moje skoki w bok, tak naprawdę nimi nie są. To nie są projekty poboczne. Szyld Gaba Kulka, który wisi nad wykonaniami moich własnych utworów, to nie mój jedyny nurt działania. Projekty z różnymi artystami, te muzyczne przygody traktuję równie poważnie, jak własne płyty.
• A nie bałaś się śpiewać piosenek Wojciecha Młynarskiego? To w większości męski repertuar.
– Nie byłabym tego tak pewna. Utworów Młynarskiego jest więcej niż wielu z nas podejrzewa. Najbardziej znane nam są te, które sam wykonuje, ale Wojciech Młynarski napisał przecież mnóstwo piosenek dla różnych artystów i artystek. Sama byłam w szoku, kiedy Janek Młynarski robił selekcję utworów na "Rebeka nie zejdzie dziś na kolację”, jak bogaty zbiór piosenek mamy do wykorzystania – i tych śpiewanych zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn. A czy się bałam? Nie bardzo. To było duże warsztatowe wyzwanie wyćwiczenia tego języka polskiego. Teksty Wojciecha Młynarskiego są tak świetne, że nie można sobie pozwolić by cokolwiek przepadło. Tu każde słowo się liczy. I cokolwiek schrzanić przez wokalistę czy wokalistkę jest o wiele większym grzechem niż przy śpiewaniu własnej piosenki.
• Z wykształcenia jesteś architektem wnętrz. Jak jest urządzone twoje mieszkanie? To asceza z Ikei, czy może bardziej przytulne klimaty?
– O, zawodu wnętrzarza nie uprawiam już od kilku lat. Zrezygnowałam z niego w 2009 roku, tuż przed rozpoczęciem pracy nad płytą "Hat, Rabbit”, bo natłok obowiązków związanych z muzyką nie pozwalał mi na przyjmowanie kolejnych zleceń, projektów. O tym zawodzie jednak bardzo ciepło myślę i nie uciekałam przed nim w muzykę. Mam ciągle to skrzywienie zawodowe. A wnętrza? Staram się być funkcjonalna, jeśli chodzi o urządzenie mieszkania. Nie jest to przypadkowa zbieranina mebli. Nie jest też zimne i techniczne. Jestem z natury bałaganiarą, więc nawet jeśli wymyślę sobie minimalistyczne mieszkanie, to w momencie, kiedy na tym minimalizmie spocznie setka płyt i książek, to będzie to minimalizm bardzo udomowiony.
– Stoją w łazience, klasycznie. To najlepsze miejsce dla nich, Fryderyk przy Domestosie się ładnie komponuje. To taki otrzeźwiający widok.
• Podobno nie masz też w domu telewizora.
– Telewizor mam, ale nie mam telewizji. Należę do poszerzającego się grona, które rezygnuje z dużej liczby kanałów. Telewizor służy mi jako wyświetlacz do filmów z DVD.
• Nie ciągnie cię czasami do włączenia wiadomości, serialu?
– Informacje o świecie mogę mieć przez Internet. Jest to szybszy i bardziej aktywny sposób poszukiwania ciekawych wiadomości. Rundka po kilku portalach informacyjnych to jest wszystko, czego potrzebuję. Jeśli chcę coś obejrzeć w telewizji, to jest to okazja do prowadzenia życia towarzyskiego. Można wtedy wyjść z domu do znajomych, czy odwiedzić rodziców i obejrzeć z nimi film.
• Muzyk ma coś takiego jak urlop?
– Słyszałam, że coś takiego istnieje. Poważniej mówiąc, to jest to możliwe, ale wymaga to ode mnie trochę więcej asertywności i organizacji. W momencie, kiedy jest się swoim szefem, jest to trudne. Nie przyjmować zleceń, propozycji koncertów. To jest do zrobienia, ale wymaga trochę samozaparcia i umiejętności mówienia "nie”.