W starym, przedwojennym budynku szkoły jest zimno i kafle z pieca gdzie niegdzie odpadają.
Ale jutro w Woli Osowińskiej będzie gwarno. A może nawet tłoczno. Swój udział w Wojewódzkim Konkursie Recytatorskim Poezji i Prozy Ludowej im. Wacława Tuwalskiego zapowiedziało - uwaga! - 133 uczestników z całego regionu.
Będzie się działo
W niewielkiej sali, gdzie na ścianach wiszą znakomite, naiwne obrazy tutejszej malarki Heleny Deleżuch, wokół stolika odświętnie nakrytego siedzą członkowie Towarzystwa Regionalnego. Paruje gorąca herbata i pachną domowe pączki.
- Konkurs będzie w szkole. Tam są lepsze warunki - mówi Danuta Malesa. - Co prawda, my niewiele będziemy widziały, bo cały czas przy garach - śmieje się, a reszta kobiet jej wtóruje.
- Tak, z roku na rok przyjeżdża coraz więcej osób. To pewnie przez te kartoflaki - ktoś rzuca żartem. - Poprzednim razem ulepiłyśmy ich dobrze ponad tysiąc.
- I będzie groch z kapustą - dodaje Teresa Bernat.
- Koło Łukowa na kartoflaki mówią zajebańce, ale proszę tego nie pisać - ze śmiechem wzbrania się Andrzej Kosek.
Wacław Tuwalski, którego obrali na patrona konkursu, był po prostu nauczycielem. Przedwojennym. Z charyzmą. Tu uczył nie tylko przedmiotów obowiązkowych, ale i higieny, ogrodnictwa, życia społecznego. Zainicjował budowę szkoły, przy której społecznie pracowała cała wieś. Tuwalski był też regionalistą: zbierał i notował ludową poezję, obrzędy, nuty, pieśni, zwyczaje.
Jest idea
- Tak, to bardzo ważna rzecz - potakuje Danuta Malesa. - Choć, oczywiście, niektórzy się zastanawiają, czy młodych to jeszcze obchodzi.
- Czy w ogóle kogoś to obchodzi? I czy taka promocja regionu jest potrzebna. Kto tu przyjedzie oglądać kołowrotek w chłopskiej izbie? - padają pytania. - No, jeszcze na kartoflaki z soją, to może ktoś prędzej przyjedzie...
- Jak to - irytuje się Kosek. - A dlaczego organizuje się festiwal w Kazimierzu? Bo jest idea - odpowiada sam sobie. - My też taką mamy. I wiemy, że nie jesteśmy wieczni, i chcemy coś po sobie zostawić. A co jest trwalsze niż kultura i tradycja? A na potrawy regionalne to znam lepszy sposób promocji - dorzuca i opowiada, jak pewnego razu z wizytą przyjechał jeden z wojewodów. Oczywiście, były kartoflaki z soją polane świeżutkimi skwareczkami. Z wrażenia lub tremy pani roznoszącej danie zadrżała ręka i tłuściutkie pierogi zsunęły się na nieskazitelny garnitur wojewody.
- Ręczę, że on do końca życia zapamięta sobie tę potrawę regionalną - śmieje się Kosek. - I proszę, jaka promocja.
Ale nie ma się co śmiać: ta potrawa w Muzeum Wsi Lubelskiej dostała nagrodę.
.
Nasze miejsce
- Nie mam dzieci, więc nie muszę się tłumaczyć, czy wpoiłem im to przekonanie i czy będą regionalistami tak jak ja - mówi półżartem. - Na razie z satysfakcją zauważam, że moi uczniowie nie odcinają się od korzeni.
Panie mają już dorosłe dzieci, które ułożyły sobie życie poza Wolą Osowińską.
- Wystarczy, że ja jestem regionalistą. Ktoś musi dzieciaki wychowywać - Kosek mówi o żonie, ale zaraz dodaje, że ona też działa bardzo aktywnie, pomaga, a dzieci startują w sobotnim konkursie. - Marzy mi się, żeby o tym naszym konkursie zrobiło się głośno. W Białym Dunajcu, jak robią podobny, to przyjeżdżają ludzie z pierwszych stron gazet. Kogo by do nas zaprosić? Kto by przyjechał? - martwi się na zapas. - Może aktorzy, ale czy z lubelskiego teatru, a może z jakiegoś serialu?
Paweł Orłowski żegna się: musi iść na lekcje, a panie do swoich zwyczajnych, codziennych obowiązków: do pracy zawodowej, w gospodarstwie i przy wnukach. W Towarzystwie Regionalnym są ludzie różnych zawodów - pracownik GS i organista, sprzedawczyni i nauczyciele, rolnicy. I dla każdego obowiązek wobec swojej małej ojczyzny jest jednakowo ważny