Maj jest miesiącem zakochanych, wszakże na ślubny kobierzec w tym terminie wybierają się oni niechętnie. W dobie kosmicznych lotów ciągle wierzą, że nie jest to dobry czas na zawieranie małżeństw i trwałość przyszłego związku. Nauka nauką, ale odrobina magii jeszcze nikomu nie zaszkodziła – twierdzą.
A w pracowniach amerykańskich psychologów coraz mocniej ugruntowuje się teoria, że dla kobiet mężczyzną życia jest tatuś. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jest to epokowe odkrycie 21 wieku, skoro już w minionym stuleciu Marylin Monroe śpiewała, że jej „serce należy do tatusia”. Chyba nikt nie brał tego serio, gdyż blondynkom się nie wierzy.
Psychologowie stwierdzili, że na selekcję mężczyzn pod kątem kandydata na męża z pewnością wpływa wygląd fizyczny ojca. Aliści z góry błędnie założyli – jak sądzę – że dziewczyna będzie miała tylu starających się, iż los da jej możliwość „selekcji”. O to coraz trudniej... Gorzej, jeśli tatuś jest łobuzem, alkoholikiem lub – pardon – dziwkarzem. Wtedy żadna magia tu nie pomoże.
Nie trzymajmy się badań zza oceanu, choć, jak widać, mogą wyjaśnić, dlaczego małżonkowie żyją jak pies z kotem. My już jesteśmy Europejczykami pełną gębą i coś do tej unii wnieść powinniśmy. Ot, choćby magiczną wiarę w to, że małżeństwo zawarte w innym niż maj miesiącu, będzie trwałe. I upierajmy się przy tym jak przy bigosie, oscypku i kiszonych ogórkach. Niech to będzie nasz, oryginalny wkład w europejską tradycję, a nawet ekonomię. Nasz sposób na dźwignięcie gospodarki z recesji.
Oto statystycy udowodnili, że wierni małżonkowie przysparzają 30 proc. dochodu narodowego, żonaci faceci piją trzy razy mniej i rzadziej dostają zawału – a więc państwo nie wydaje na ich leczenie. Wśród korzystających z pomocy socjalnej jest aż 50 proc. rozwiedzionych. Jednym słowem –trwałość związku ma wymiar czysto ekonomiczny.
Dlatego kochajmy się w maju, ale niekoniecznie na ślubnym kobiercu.