Rozmowa z dr Anną Szwed-Walczak, politolog z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Ostatnio sporo się dzieje wokół Zjednoczonej Prawicy. W Porozumieniu trwa spór o przywództwo między Jarosławem Gowinem i Adamem Bielanem, Solidarna Polska wyraża niezadowolenie w kwestii ratyfikacji unijnego Funduszu Odbudowy. Czy możemy mówić o kryzysie w obozie władzy?
– Myślę, że to jest jeden z wielu kryzysów wewnętrznych w ramach Zjednoczonej Prawicy. Jej przedstawiciele preferują jednak sformułowanie „kłótnia w rodzinie”. Zobaczymy, czy i jak szybko uda się go zażegnać. Co prawda można dostrzec, że te konflikty po wyborach w 2019 roku zagościły w obozie władzy na stałe, a ich eskalacja miała miejsce już przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenckimi, kiedy trwał spór o termin i sposób ich przeprowadzenia. Wzrost natężenia konfliktów obserwowaliśmy też pod koniec ubiegłego i na początku obecnego roku.
To nie znaczy, że nie było ich w poprzedniej kadencji Sejmu. Z tymże były szybko zażegnywane i nie były upublicznianie. Obecnie konflikty te dzieją się na oczach wyborców. Mają one miejsce również w samym Prawie i Sprawiedliwości. W pamięci mamy choćby „Piątkę dla zwierząt”, zakończoną dymisją ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego za złamanie dyscypliny partyjnej. Do tego dochodzi sytuacja w Porozumieniu czy podważanie działań premiera Mateusza Morawieckiego przez Zbigniewa Ziobrę i niedawną nieuzgodnioną dymisję związanego z Solidarną Polską wiceministra aktywów państwowych Janusz Kowalskiego, który był jednym z największych krytyków szefa rządu.
Nie bez znaczenia tu jest fakt, że liderzy obu ugrupowań koalicyjnych – Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro – po wzmocnieniu mandatami w wyborach w 2019 roku, mogą po prostu chcieć zaistnieć jako samodzielne byty na scenie politycznej. W związku z tym te konflikty będą trwały. Tym bardziej, że coraz częściej przedstawiciele tych formacji akcentują łamanie ustaleń koalicyjnych przez PiS.
Dotychczasowe spory w Zjednoczonej Prawicy właściwie rozchodziły się po kościach. Czym może się to skończyć teraz?
– Ten konflikt będzie funkcjonował permanentnie, ale raczej nie doprowadzi do rozpadu Zjednoczonej Prawicy. To nie leży w interesie żadnego z tworzących ją podmiotów. Owszem, ich liderzy będą okazywać swoją odrębność, czy to ideową, czy organizacyjną, aby wzmacniać zaplecze społeczne w terenie.
W związku z tym będziemy mieli do czynienia „z wymachiwaniem szabelką” – szantażem wystąpienia z koalicji, ale nie sądzę, że dojdzie do zerwania koalicji i rezygnacji polityków Porozumienia i Solidarnej Polski z możliwości realizowania własnych projektów politycznych w rządzie.
Również w interesie polityków Prawa i Sprawiedliwości nie jest to, żeby pozbyć się koalicjantów. Są oni niezbędni do przeprowadzenia szumnie zapowiadanych na jesieni reform.
A czy nie jest tak, że tym konfliktom sprzyja kalendarz wyborczy? Po raz pierwszy od czterech lat w tym roku nie będzie żadnych wyborów, kolejne w skali całego kraju mają się odbyć dopiero za dwa lata. To może po prostu jest dobry moment na takie wewnętrzne przetasowania i poukładanie wzajemnych relacji na nowo?
– To mogłaby być jedna z przyczyn tego konfliktu. Ale proszę pamiętać, że w związku z pandemią nie funkcjonujemy w „normalnym trybie”. Obywatele zmęczeni są obostrzeniami, brakiem dostępności do szczepień, zdalną pracą i nauką, przez co próg ich zniechęcenia do polityki jest już niski. Nie jest więc to dobry czas, by wewnątrzpartyjne rozgrywki toczyć na oczach wyborców. Może to skutkować jeszcze większym obniżeniem zaufania do polityków i przekonaniem, że swoje interesy partyjne stawiają ponad dobro społeczeństwa. A w tym momencie ważne jest przede wszystkim zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom, udrożnienie systemu opieki zdrowotnej, wdrożenie reformy ochrony zdrowia i wsparcie dla przedsiębiorstw.
Ostatnie sondaże pokazują, że PiS może stracić samodzielną większość w Sejmie. To może być właśnie efekt konfliktów, o których mówimy?
– To jest jeden z czynników. Dochodzi do tego niezadowolenie związane z zarządzaniem państwem w kryzysie wywołanym przez pandemię. Kolejnym czynnikiem wpływającym na spadek poparcia może być też przepływ elektoratu. Ostatnio z badań CBOS dowiedzieliśmy się, że w 2020 roku 30 proc. młodych Polaków deklaruje poglądy lewicowe. Ten odsetek wzrósł dwukrotnie i jest największy w historii, bo zazwyczaj w grupie wiekowej od 18 do 24 lat dominowały poglądy prawicowe. Nie bez znaczenie jest też fakt, że na scenie politycznej pojawił się nowy gracz, czyli Polska 2050 Szymona Hołowni. To ruch dość eklektyczny, który zagrozi przede wszystkim Koalicji Obywatelskiej i Polskiemu Stronnictwu Ludowemu, ale może też przyciągnąć część wyborców, którzy ostatnio głosowali na PiS.
Wspomniała pani o tym, że rośnie grupa młodych ludzi deklarujących lewicowe poglądy. To dlatego Platforma Obywatelska niedawno zapowiedziała liberalizację prawa aborcyjnego?
– To mogła być jedna z przyczyn, ale musimy też pamiętać, że Platforma Obywatelska jest w koalicji z innymi ugrupowaniami, m.in. Nowoczesną, która poglądów w tym zakresie nie zmieniła. Do gry we władzy tej struktury doszło nowe pokolenie, które ma odmienne poglądy od tych, którzy do tej pory dzierżyli stery. Przez ostatnich kilka miesięcy widzieliśmy, że PO, ale i cała Koalicja Obywatelska miały problem z określeniem własnej tożsamości ideowej. To także może doprowadzić do wyraźnego podziału na część liberalną i konserwatywną. Ale być może stwierdzono, że nie uda się zdobyć pewnego poziomu poparcia będąc partią centrową i należy wybrać kurs w lewo. Wcześniej mieliśmy przecież do czynienia z sytuacją, w której Platforma dryfowała w prawo…
Według jednego z sondaży politycy z konserwatywnego skrzydła Platformy razem z PSL, Kukiz’15 i Porozumieniem w wyborach do Sejmu mogliby zebrać 12 proc. głosów. Taki sojusz jest możliwy?
– Ze względu na liczbę podmiotów i styl przywództwa w poszczególnych ugrupowaniach taka współpraca wydaje się jednak mało realna. Mówi się o różnych scenariuszach. Według jednego z nich Solidarna Polska mogłaby pójść do wyborów razem z Konfederacją i takie porozumienie dla celów wyborczych mogłoby się wydawać bardziej realne.
Jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, kolejne wybory odbędą dopiero w 2023 roku. Jakie będą te dwa lata?
– Z pewnością rząd będzie mierzył się ze skutkami kryzysu gospodarczego wywołanego przez pandemię. Zobaczymy, jak długo i czy utrzyma pozytywne notowania w sondażach, czy będzie w stanie zrealizować reformy i czy – biorąc pod uwagę chociażby niesubordynację koalicjantów – będzie zmuszony do tego, by tylko administrować państwem, a nie nim rządzić.