- mówi historyk i regionalista Zbigniew Lubaszewski. - Dla chełmskich urzędników ważniejsze były wydane Żydom szpadle niż ludzie, którzy na wieść o łapance i wywózce do Sobiboru w panice je porzucili.
Lubaszewski, wertując dokumenty w chełmskim archiwum, natknął się na akta Referatu Drogowego Zarządu Miejskiego z przełomu roku 1942 i 1943. Wszystkie dokładnie przestudiował i przyznaje, że lektura głęboko go poruszyła.
"Proszę o zwrot 15 szpadli, które Pan pobrał z magazynu Referatu Drogowego do robót na ul. Bydgoską” - czytamy w piśmie adresowanym do - prawdopodobnie - nadzorującego te prace technika Leona S. Ten na piśmie umieścił swoją adnotację:
-Nie mam co oddawać. Żydy mi pouciekały z fur na cztery strony świata, jak się dowiedziały o ostatecznej łapance. Szpadle pozabierali ze sobą, lub porzucali. Nie mam ni szpadli ni Żydów-.
Skreślić z inwentarza
Referat Drogowy nie popuścił. Aby do końca wyjaśnić, co się stało ze szpadlami, powołał specjalną komisję. Ta ustaliła, że... "Dnia 6 listopada 1942 roku jak normalnie rozesłano Żydów do pracy. Między innymi przydzielono 15 żydów wraz z 15 szpadlami dla furmanek wojskowych dowożących piasek na ul. Bydgoską. Po pierwszym obrocie, ściśle po przywiezieniu jeden raz piasku na miejsce robót, gruchnęła wśród żydów wieść o ostatecznej akcji wysiedleńczej. Wśród robotnic zapanował popłoch, wszystkie też pouciekały z wozów, porzucając gdzieś w międzyczasie narzędzia. Furmanki po nieukończonym dniu pracy musiały odjechać do koszar. Tego też dnia definitywnie wysiedlono wszystkich żydów z miasta. Wobec takiej sytuacji zaginęło: szpadli szt. 15 postanawia się skreślić z inwentarza”.
(Pisownia zgodna z oryginałem).
A kilofy gdzie?
Z dokumentów wynika, że nie był to odosobniony incydent. Pracownicy Referatu Drogowego w podobnych okolicznościach szukali także kilofów, a nawet trzech wypożyczonych esesmanom szlabanów, którymi zagradzano ulice, prowadzące do pustego już getta.
W kolejnym dokumencie czytamy: "Dnia 11 listopada 1942 r. SS (...) zażądało trzech zamknięć do zamknięcia ulic Ghetto na czas akcji oczyszczania miasta z Żydów oraz wyprzedaży ruchomości. Ponieważ dłuższy czas nie zwracano tych zamknięć wybraliśmy się do ghetta celem odszukania ich. Po dokładnym obejściu wszystkich ulic znaleziono tylko jeden szlaban i to rozbity (w stanie nie nadającym się do użytku - szmelc) przez przejeżdżające mimo zamknięcia furmanki wiejskie, skupujące żydowskie graty”.
- Porażające jest to, jak urzędnicy dystansowali się do tego, co działo się z żydowską częścią miejskiej społeczności - mówi Lubaszewski. - Z drugiej strony należy pamiętać, kto żądał i czytał sporządzane przez nich dokumenty. Oczywiście, o żadnej osobistej refleksji nie mogło w nich być mowy.
Robert Kuwałek - Państwowe Muzeum na Majdanku
Z lektury wspomnień Aurelii Jaworskiej, rzeźbiarki, która w czasie okupacji wróciła do Chełma w poszukiwaniu pracy, wiem, że mieszkała ona na obrzeżu getta. Dzięki temu była naocznym świadkiem życia codziennego tej enklawy i jej końca. Jak napisała "z przerażeniem i w skamieniałym milczeniu” obserwowała z przyjaciółmi ostatnie dni getta. Jedyną reakcją z ich strony było to, że z bezsilności i rozpaczy po prostu się upili. W tych samych wspomnieniach Jaworska opisała też, jak w ciągu dnia pożydowskie domy przeszukiwali Niemcy, a nocą, do pewnego stopnia za ich przyzwoleniem, szabrownicy; by nie powiedzieć hieny. To nie był zresztą odosobniony przypadek. W taki sam sposób Polacy plądrowali inne getta.
W Hrubieszowie Niemcy fotografowali ich przy grabieży. Oglądałem te zdjęcia i przyznaję, że wywarły na mnie bardzo przykre wrażenie.
Adam Puławski - Biuro Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie
Wiem z jakiego zasobu archiwalnego korzystał Zbigniew Lubaszewski. Sam go przeglądałem. Przyznaję jednak, że do dokumentów, o których mowa, ja jeszcze nie dotarłem. Traktuję to jako ważny sygnał i zapewniam, że wrócimy do kwerendy w chełmskim archiwum. Na podstawie własnych badań mogę jedynie potwierdzić, że niewyobrażalna tragedia żydowskiej społeczności znajdywała w urzędniczych dokumentach prozaiczne przełożenie. Między innymi miałem w rękach listy wierzycieli i dłużników chełmskiego Zarządu Miejskiego. To źródło urywa się w czasie w czwartym kwartale 1942 r. Słowem nie ma wierzycieli, dłużników, ani problemu.