Były szczegółowe wytyczne i specjalne listy, co można, a czego nie. Co się godzi, a co zostanie uznane za atak na Polskę Rzeczpospolitą Ludową i Związek Radziecki. Wtedy było źle, a dziś bywa jeszcze gorzej
To był dopiero początek. PiS nie zgodziło się na powołanie komisji śledczej, która miała zbadać sprawę inwigilowania dziennikarzy "Rzeczpospolitej”, w czasach gdy ministrem sprawiedliwości był... Lech Kaczyński, obecny prezydent Polski.
Tymczasem Jan Maria Rokita zarzuca braciom Kaczyńskim, że zamiast zlikwidować Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, obsadzili ją swoimi ludźmi, stawiając na czele KRRiT lubelską posłankę, Elżbietę Kruk. Rzecznikowi rządu nie podobają się z kolei materiały przygotowywane przez "Wiadomości” TVP.
I choć zdawałoby się, że czasy urzędowej cenzury dawno już minęły, to ci, którzy je pamiętają, mówią, że to teraz jest gorzej.
Byłem cenzorem
To była całkiem dobra praca. Bywało się w środowisku, ludzie cię znali i szanowali. Może dlatego, że musieli. - Mieliśmy wytyczne, co może wyjść w druku, czy ukazać się na antenie, a co nie. I braliśmy taki tekst, i patrzyliśmy, co tam nasi autorzy wymyślili. Ja patrzyłem na nazwisko pod tekstem i już wiedziałem czy będzie kreślenie, czy nie.
Wszystko przez upór artystów. Większość nie dawała za wygraną i jak nie w jednym, to w drugim tekście próbowała przemycić to samo. - Myśleli, że jak sto razy wykreślę jakieś zdanie, to za sto pierwszym nie zauważę - śmieje się dziś cenzor. - Kiedyś poprawiałem jeden tekst o pochodzie pierwszomajowym. Niby wszystko było dobrze, ale jeszcze kolega rzucił okiem. A tam było, że sekretarz KW był spocony i rozpiął guziki. No i jakże taki tekst puścić do druku?! Sekretarz spocony i do tego rozpięty? Znaczy rozchełstany? A może jeszcze na kacu? Tego nie mogliśmy puścić w żadnych mediach.
Mysia
- Chłopaki mówili, że mieli straszne problemy z tekstem "Za ostatni grosz”. Ale mnie wtedy jeszcze w zespole nie było - opowiada Krzysztof Cugowski, wokalista Budki Suflera, obecny senator PiS. - Ale generalnie lubelska cenzura wielkich problemów nie robiła. Gorzej było w Warszawie. O cenzurze wszyscy mówili po prostu "Mysia”, od ulicy, przy której mieścił się urząd.
Budka Suflera pojechała pewnego razu nagrać utwór pt. "Pieśń niepokorna”. Jak go "na Mysiej” usłyszeli, to złapali się za głowy. To nie może trafić do obiegu, mówili. Jak to w ogóle mogło powstać, dziwili się. - Mieliśmy pieczątkę z Lublina i nic nam nie mogli zrobić. Zresztą nas tak nie ścigali, jak satyryków - śmieje się senator-piosenkarz, ale zaraz dodaje całkiem poważnie: Wszystko w PRL było dziwne. I oby nigdy nie wróciło.
Nekrologi za karę
Lubelski cenzor nieraz zastanawiał się, jakie ma prawo do oceniania pracy innych. - Ja tego nie wiedziałem. Inna rzecz, że nikt nie podejrzewał, by cenzura, cały ten ustrój, miały się kiedyś skończyć.
Nie tylko cenzorzy cenzurowali. - Mysia nie była najgorsza - wspomina Marcin Wolski, czołowy polski satyryk. - Najgorsza była ta najbliżej, w postaci wydawców, sekretarzy redakcji i wszystkich, którzy decydowali, co ma ujrzeć światło dzienne.
Marcin Wolski miał wiele "przygód” z cenzurą, ale... - Aktywowała ludzi. Uczyli się oni pisać między wierszami.. Kiedyś zmęczony bojami z cenzurą, pomyślałem: dość tego! Napiszę tekst niepolityczny. I napisałem jakiś liryk. I co na to cenzura? Oczywiście zdjęli mi tekst. "Bo za szczery” usłyszałem.
Mgła nad barykadą
Dziś wraca cenzura polityczno-
towarzyska. Pewne stacje czy rozgłośnie radiowe pokazują pewnych ludzi tylko w dobrym świetle. Wytwarza się coś na kształt parasola ochronnego. - To gorsze niż za PRL - przyznaje Wolski. - Wtedy cenzorzy musieli nasze teksty poprawiać, a podział był jasny: my i oni. Teraz po jednej stronie barykady jesteśmy my, po drugiej ci i tamci. I nie wiadomo już, kto jest z nami, a kto przeciwko nam.