Rozmowa z Pawłem Potoroczynem, menedżerem kultury, przedsiębiorcą, dyplomatą, od 2008 r. dyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza.
– W minimalnym stopniu. Budżet unii to jest około 110–120 miliardów euro. Pieniądze na kulturę schowane są w różnych szufladkach i jest ich około 400 milionów euro, czyli jakieś 0,3 proc. budżetu. W makroekonomii błąd pomiaru to jest 1 proc., więc jest to margines błędu. Najhojniejsza dla kultury jest Dania, która inwestuje w kulturę ponad 200 euro na jednego mieszkańca. A dopłaty do statystycznej unijnej krowy wynoszą 400 euro.
• To w Polsce jest pewnie jeszcze gorzej?
– Za plecami mamy tylko Bułgarię.
• Dlaczego w Polsce kultura jest zależna od polityków i urzędników?
– Tajemnica tkwi w liczbach. Sejm poprzez ustawę budżetową wycenia kulturę na nieco miliard złotych. Natomiast według różnych szacunków samorządy inwestują w kulturę między sześć a siedem miliardów złotych. Przy takich pieniądzach zaczyna się pole interesów. To są pieniądze, które dają realną władzę, realny wpływ, potrafią pomóc wygrać wybory. Dlatego politycy interesują się kulturą. I to jest akurat bardzo zdrowe. Bo pierwszy kontakt z kulturą zaczyna się na poziomie gminy, miasta.
• Jeśli tak, to sprytny menedżer kultury powinien podporządkować swój program konkretnym politykom. I to przed wyborami?
– Fundamentalnie się z panem nie zgadzam. Uważam, że dojrzały menedżer kultury powinien umieć wybrać sobie polityka. Powinien wytworzyć takie ciśnienie polityczne, żeby wybrani politycy realizowali sensowny program kulturalny. Proszę nie zapominać o "Obywatelach Kultury”. To jest ruch społeczny, który wyznaczył pewien standard.
Ruch społeczny, który nie ma władz, nie ma adresu, nie ma konta w banku. Nie ma nic. Ale za to w jedną Noc Muzeów w zeszłym roku zebrał 70 tysięcy podpisów pod apelem do rządu o przeznaczenie 1 procenta wydatków państwa na kulturę. I w maju tego roku pan premier podpisał pakt dla kultury. A podpisanie tego paktu skwitował stwierdzeniem, że to jest dzień triumfu kultury nad władzą.
• Czy Lubelszczyzna może być kreatywnym zagłębiem kulturalnym dla Europy?
– Twierdzę, że Polska jest kreatywnym zagłębiem. Instytut Mickiewicza w codziennej praktyce przeprowadza empiryczny dowód, że tak jest. Wymieniamy idee, koncepcje, wartości, sztukę wreszcie. Przecież skądś to pochodzi. Procentowo spora część tego, czym się zajmujemy, rodzi się w tych stronach.
• To dlatego podpisał pan porozumienie z Lublinem o utworzeniu siedziby Wschodnioeuropejskiej Platformy Sztuk Performatywnych?
– Po pierwsze dlatego, że ojcowie miasta i samorząd regionu to światli ludzie. Współpraca Marszałka z PSL z prezydentem z PO jest w Lublinie podręcznikowa. To jest pierwsze porozumienie tego typu, które zawieramy. Jest dowodem na to, że w tym mieście i w tej części Polski poważnie myślą o marce i o tym, jak kultura wpływa na wizerunek i na gospodarkę.
• Co decyduje o tym, co pan pokazuje za granicą?
– Mickiewicz nie wozi za granicę tego, co się podoba w Mickiewiczu. Odeszliśmy od tego, bo rodziło to podejrzenia o stronniczość. Najpierw przywozimy do Polski potencjalnych odbiorców. Prezenterów, impresariów, promotorów, kuratorów, właścicieli galerii, muzealników, selekcjonerów festiwalowych.
Pokazujemy im, co jest w Polsce dostępne. Pytamy: Jak sądzicie, co może spodobać się waszej publiczności? Wie pan, gdybyśmy mieli duże pieniądze, to byłoby nas stać, żeby wziąć artystę, zjawisko, cały nurt, wywieźć za granicę i "wypromować” – przy całej ironii tego słowa. Ponieważ nie mamy takich pieniędzy, musimy minimalizować margines błędu programowego. Pokazujemy rzeczy, które są tak kreatywne i tak innowacyjne, że widzom w świecie szeroko otwierają się oczy ze zdumienia.
• Przykład z Lubelszczyzny?
– Dwie główne nagrody na festiwalu The Fringe w Edynburgu dla "Turandota” Pawła Passiniego. To jest lubelska produkcja. A jest jeszcze sporo innych zjawisk czy festiwali, które się stąd wywodzą i które weszły na dobre do międzynarodowego obiegu kultury.
• Za pomocą kultury można ściągnąć na Lubelszczyznę inwestycje z Europy?
– Odsyłam do Bogdana Zdrojewskiego, kiedyś prezydenta Wrocławia i obecnego, Rafała Dutkiewicza. Proszę zobaczyć, od czego zaczęli. Najpierw zbudowali kulturę we Wrocławiu, potem ściągnęli inwestorów, a w końcu zostali Europejską Stolicą Kultury. Atrakcyjność kulturalna kraju jest piątym parametrem decyzji lokalizacyjnej bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Na pierwszym miejscu jest rozmiar rynku wewnętrznego i dostęp do rynków trzecich, potem stabilizacja prawna, podatkowa i polityczna, stabilność systemu bankowego, koszt i kwalifikacje siły roboczej. Na piątym miejscu kultura danego kraju.
• Dlaczego?
– Kiedyś tego nie rozumiałem. Zapytałem przedsiębiorcę ze Stanów. Spojrzał na mnie jak na kosmitę i powiedział: posłuchaj, jeżeli coś w Polsce kupię, zbuduję albo sprywatyzuję, to być może polecę przeciąć wstęgę. Ale moja kadra menedżerska będzie tam mieszkała pięć do dziesięciu lat. Oni muszą mieć kina, teatr, filharmonię, balet, operę, jazz, szkołę z angielskim dla dziecka, dobre jedzenie i pole golfowe. Dodał, że 3/4 decyzji o lokalizacji inwestycji zapada na poziomie średniej kadry menedżerskiej, oni będą musieli w tym kraju żyć i oni biorą te rzeczy pod uwagę.
Myśmy się przyzwyczaili, że atrakcyjność kulturalna kraju jako część marki narodowej to jest parametr miękki. Parametr twardy to infrastruktura, koszt siły roboczej etc. Tymczasem to, co jeszcze do niedawna było "miękkie”, jest już tak "twarde” jak drogi i lotniska.
• Czy kultura na Lubelszczyźnie może generować większe dochody?
– Oczywiście, że tak. Ci, którzy rządzą Lubelszczyzną, wiedzą, że złotówka zainwestowana w kulturę generuje drugie tyle, choćby w podatkach pośrednich.
• Lubelscy radni musieli dołożyć dodatkowe 300 tysięcy na festiwal Konfrontacje Teatralne, bo "zawiedli sponsorzy”? Czy sponsorzy nie wiedzą o tym, co pan mówi?
– Nie wszyscy. Kultura korporacyjnego sponsoringu w Polsce jeszcze się nie wykształciła. W Polsce nadal ulubieńcem sponsorów korporacyjnych jest sport. Ale to jest tylko kwestia czasu. Na razie nasi sponsorzy są skąpi. Im się wydaje, że 100 tysięcy zainwestowane w kulturę to są ogromne pieniądze. Do organizatorów Konkursu Chopinowskiego zgłosiła się wielka korporacja i chciała być wyłącznym sponsorem z 250 tysiącami złotych! Można umrzeć ze śmiechu. Sponsorzy nie są przyzwyczajenie, że przy dużych produkcjach, festiwalach i wydarzeniach 100 tysięcy to jest najmniejsza, niepodzielna jednostka płatnicza.
• Jak powinno wyglądać nowoczesne finansowanie kultury? Wieloletni system, granty?
– Od lat powtarzam, że minimalną jednostką miary czasu w kulturze są trzy lata. Czeka nas reforma systemu finansowania kultury. Ale prawodawca ma zawsze pilniejsze sprawy niż ta część reformy, która służyłaby rozwojowi kultury. Potrzebne są granty dla niezależnych podmiotów, ale znaczna cześć kultury musi być wspierana i animowana przez instytucje państwa czy samorządu. Natomiast ważne jest to, że politycy zrezygnowali z aspiracji kuratorskiego sterowania kulturą. Proszę to zostawić zawodowcom.
• Czy w Polsce zaczyna pojawiać się przemysł kulturalny?
– Jako gałąź gospodarki istnieje od 20 lat. Mówimy o tym na głos od 10 lat. Szacuje się, że przemysł kulturalny w Polsce generuje 4 proc. PKB. Kiedy to dokładnie policzymy, kiedy będziemy mieli algebraiczny dowód, będzie nam łatwiej rozmawiać z klasą polityczną.
• Czy Lubelszczyzna może być liczącym się dostawcą kultury dla Europy?
– Ależ już jest. To miasto młodych ludzi, gdzie kreatywną masę krytyczną łatwo przekraczać. Myślę, że wyzwaniem dla władz regionu jest ich tu zatrzymać. Jakąś część studentów trzyma w tym mieście i regionie jego atrakcyjność kulturalna. Idzie niż demograficzny i miasta będą się ścigały między sobą, żeby ściągnąć studentów, bo oni są ważni dla lokalnej ekonomii. Z tej perspektywy nieinwestowanie w kulturę jest podcinaniem gałęzi, na której się siedzi.
• Jeździ pan po różnych miastach z Polski. W czym Lublin jest inny?
– Młodość. Po drugie to, jak Lublin się zmienia. Są miejsca, które mają "genius loci” i w takich rodzi się więcej talentów. To nie jest magia, to są socjologiczne wyliczenia.
• Lubelszczyzna stawia także na ekologię i zdrową kuchnię. Czy na tej bazie może rozwinąć się turystyka kulturowa? Zobaczyć spektakl, naładować akumulatory, rozsmakować się w oryginalnej kuchni?
– Świetne pytanie. Najszybciej rozwijającą się gałęzią przemysłu turystycznego jest turystyka kulinarna. Jedzenie jest modne. Jeśli Lubelszczyzna chce konkurować z Prowansją, to wymagać będzie od władz regionu precyzyjnej strategii i dużych inwestycji.