Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Magazyn

12 kwietnia 2020 r.
8:07

Koronawirus na świecie. Przepustki, godzina policyjna, pomoc i czekanie na powrót do normalności

22 1 A A
Dzień czy dwa przed decyzją o ograniczeniach, w internecie pojawiła się plotka, że rząd zamierza zrobić „lockdown” i wyprowadzić wojsko na ulice. Wiele osób spanikowało. Ludzie wykupili z supermarketów dosłownie wszystko. Półki opustoszały. Teraz już sytuacja się uspokoiła - opowiada Katarzyna Pawlak.
Dzień czy dwa przed decyzją o ograniczeniach, w internecie pojawiła się plotka, że rząd zamierza zrobić „lockdown” i wyprowadzić wojsko na ulice. Wiele osób spanikowało. Ludzie wykupili z supermarketów dosłownie wszystko. Półki opustoszały. Teraz już sytuacja się uspokoiła - opowiada Katarzyna Pawlak. (fot. Archiwum Katarzyny Pawlak)

Pomysłów, jak sobie radzić z epidemią jest co najmniej tyle, ile państw na świecie. Albania, Wielka Brytania, Filipiny, Norwegia, Ukraina i Chiny - jak to wygląda w tych krajach?

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

Niecały miesiąc temu rząd Wielkiej Brytanii przyjął zupełnie inną strategię walki z pandemią, niż  reszta Europy: życie Brytyjczyków miało toczyć się jak zwykle, przez co obywatele wytworzyliby masową odporność na koronawirusa. Dość szybko wycofano się z tego planu i zamknięto wiele miejsc, takich jak puby, restauracje, punkty usługowe czy parki. Brytyjski premier Boris Johnson sam zaraził się koronawirusem. Obecnie przebywa w szpitalu na oddziale intensywnej terapii.

Spokój i determinacja

Obecnie Brytyjczycy mogą wychodzić z domu tylko do pracy czy po niezbędne zakupy. Mają także możliwość, aby raz dziennie zaktywizować się na świeżym powietrzu – wyjść na spacer, pobiegać czy przejechać się rowerem. Warkot silników ustąpił miejsca śpiewom ptaków. Nawet najbardziej zatłoczone miasta jak Londyn, dziś stanowią idealne miejsce do kontemplacji nad szelestem gałęzi drzew. Pulsują spokojem.

- Dzień czy dwa przed tą decyzją w internecie pojawiła się plotka, że rząd zamierza zrobić „lockdown” i wyprowadzić wojsko na ulice. Wiele osób spanikowało. Ludzie wykupili z supermarketów dosłownie wszystko. Półki opustoszały. Teraz już sytuacja się uspokoiła. Większość siedzi w domach i stosuje się do zaleceń. Ludzie wzajemnie sobie pomagają, są bardziej życzliwi. Panuje spokój i pozytywne zdeterminowanie. W sklepach jest o wiele więcej produktów, choć nadal ciężko o niektóre - opowiada Katarzyna Pawlak, która mieszka w małym, angielskim miasteczku, pracując jako psychoterapeutka. Obecnie bierze udział w projekcie, który świadczy darmową pomoc psychologiczną online dla pracowników służby zdrowia.

- W ciągu kilku dni zgłosiło się do nas tysiąc psychoterapeutów, aby zaoferować swoje usługi. Jest ogromne poparcie społeczne dla medyków czy pracowników sklepów. W czwartki o 20 wiele osób wychodzi na balkony i klaszcze, by wyrazić swoją wdzięczność. Gdy rząd zaapelował, że potrzeba wolontariuszy do pomocy, zgłosiło się 750 tys. osób, choć potrzebowali 250.

Służba zdrowia jest bardzo przeciążona. Brakuje potrzebnego sprzętu. Wielu lekarzy nie posiada wystarczającej odzieży ochronnej. Szpitale apelują do małych firm o rękawiczki czy maski, a medycy zmagają się z psychicznym obciążeniem. - Pojawiają się krytyczne głosy, że 10 ostatnich lat cięć budżetowych w służbie zdrowia dokonywanych przez konserwatystów, odbiło się teraz, w dobie kryzysu - dodaje Katarzyna.

Dużo brytyjskich firm straciło źródło dochodu, jednak rząd zapewnił pomoc przedsiębiorcom, opłacając 80 proc. wypłacanych pracownikom pensji. Wszystko po to, by nie doszło do masowych zwolnień.

Dzień czy dwa przed decyzją o ograniczeniach, w internecie pojawiła się plotka, że rząd zamierza zrobić „lockdown” i wyprowadzić wojsko na ulice. Wiele osób spanikowało. Ludzie wykupili z supermarketów dosłownie wszystko. Półki opustoszały. Teraz już sytuacja się uspokoiła - opowiada Katarzyna Pawlak. (fot. Archiwum Katarzyny Pawlak)

Godzina policyjna

Filipińczycy niespecjalnie zastosowali się do pierwszych ograniczeń, jakie wprowadziła władza. Próbowano m. in. zahamować ruch w miastach, zamknięto także zakłady przemysłowe, a aglomeracje miejskie odcięto od reszty kraju. Tymczasem przepływ na punktach kontrolnych był jak w piątkowe popołudnie na EDSA (6-pasmówce łączącej największe miasta Filipin ze stolicą kraju, Manilą). Zaostrzono więc kwarantannę w całych północnych Filipinach i na wyspie Palawan. Obecnie nie działają tam szkoły, urzędy, restauracje, a nawet supermarkety.

Od 8 wieczorem do 6 rano obowiązuje godzina policyjna. W pozostałym czasie poruszać można się tylko ze specjalnym pozwoleniem i tylko przez godzinę o określonej porze. Każda rodzina dostaje jedną taką przepustkę.

- Gdy w naszej wsi stwierdzono jeden przypadek zakażenia koronawirusem, lokalne władze zareagowały bardzo ostro. Praktycznie nie możemy opuszczać domów. Wielu mieszkańców zostało bez dostatecznej ilości jedzenia i pieniędzy - opowiada Tomasz Kamiński, właściciel restauracji i hotelu Mabuti, który od 4 lat mieszka na (obecnie) odciętej od świata wyspie Palawan. 

Najuboższym pomaga rada wiejska (najniższa jednostka władzy rządowej). Jej wolontariusze pukają od domu do domu i sprawdzają, komu należy się pomoc. Wybrane osoby mogą liczyć na porcje ryżu.

Wolontariuszy spotkamy też na specjalnie wyznaczonych punktach kontrolnych. Stoją tam razem z wojskowymi, którzy mają prawo do rozstrzeliwania osób nieprzestrzegających kwarantanny. Również policjanci mogą pozbawić życia nieposłusznych. 

- Przygotowanie Filipin do epidemii jest żadne. Testy robione są tylko w Manili, co trwa od 4 do 6 dni. W naszej wsi, pomimo zagrożenia, nie wykonano ani jednego testu. Turyści, którzy mieszkali w naszym hotelu, otrzymali zaświadczenia, że są zdrowi, mimo że nikt ich nie badał. Tutaj temperaturę mierzy się wkładając termometr do ucha kolejnym osobom. Nie dezynfekuje się go, nie zmienia końcówki - opowiada właściciel hotelu.

Filipiny to 110 mln ludzi, z których znaczna część żyje na granicy ubóstwa.

- Minimalna płaca to 300 peso netto dziennie (ok. 25 zł) i tyle zarabia ekspedientka, kelnerka albo niewykwalifikowany robotnik. Taki dochód musi wystarczyć na 4-6 osobową rodzinę. Teraz miliony ludzi pozostało bez pracy. Bez pomocy rządu nie przetrwają. Ludzie się tego boją. Właściciel tricikla (motoru z doczepką do przewozu ludzi) stwierdził, że nie wirus go zabije, tylko brak pracy i jedzenia.

Filipińczycy starają się nie tracić pogody ducha. Są głęboko religijni. Ich portale społecznościowe przepełnione są modlitwami, podziękowaniami i wyrazami przekonania, ze Bóg ma ich w opiece.

Nie nudzimy się. O urodę trzeba dbać zawsze - opowiada Tomasz Kamiński, właściciel restauracji i hotelu Mabuti, który od 4 lat mieszka na (obecnie) odciętej od świata wyspie Palawan. W hotelu mieszka z najbliższymi 11 osobami (fot. Archiwum Tomasza Kamińskiego)

Albańskie przepustki

Podczas gdy premier Edi Rama (którego niektórzy publicyści nazywają carem) zaleca mycie rąk, część obywateli zmaga się z problemem braku wody w kranach. Albania jest jednym z najbiedniejszych państw w Europie. W kategorię „naj” wpisują się również surowe restrykcje tamtejszego rządu.

Wyrażający chęć wyjścia z domu Albańczyk powinien uprzednio złożyć wniosek online albo ubiegać się o zgodę, która przychodzi SMS-em.

Grzywna za złamanie kwarantanny wynosi od 85 do 40 000 euro, a za jazdę samochodem bez przepustki można stracić prawo jazdy na trzy lata - taki los spotkał w ostatni weekend 49 kierowców.

Piesi, którym udało się zdobyć pozwolenie, nie mają prawa zatrzymać się na ulicy.

- W niedzielę po głównych ulicach sunęło w długim ciągu kilkanaście wozów opancerzonych. Wyglądało to jak parada wojskowa, jak demonstracja siły państwa. Tego dnia niosłam paczkę z jedzeniem dla bezdomnych w miejsce, gdzie można ich spotkać. Po drodze nadziałam się na patrol policji, ale tylko mi zasalutowali. W bocznych uliczkach widziałam kobietę z psem, mężczyznę uprawiającego jogging. W oficjalnej narracji nikomu nie wolno nic, w nieoficjalnej wszyscy szukają sobie szczelin, żeby nie zwariować - opowiada Małgorzata Rejmer, polska reporterka mieszkająca w stolicy Albanii: Tiranie.

Albańczycy bardziej niż zakażenia koronawirusem boją się skutków ekonomicznych pandemii. Zwykle, przyzwyczajeni do tego, że nie mogą liczyć na własne państwo w sytuacjach kryzysu emigrowali (legalnie bądź nie), by zarabiać za granicą i przesyłać pieniądze do domów. W tej chwili zostali pozbawieni tej możliwości. Nie wiadomo, kiedy granice się otworzą i w jakim stanie będą wtedy europejskie gospodarki. Wielu mieszkańców, zwłaszcza większych miast, żyło również z prowadzenia nieformalnych, półlegalnych hosteli i domów turystycznych. Turystyka generowała w tym kraju ponad 20 procent PKB.

- Liczba zachorowań jest każdego dnia mniej więcej taka sama, więc ludzie mają poczucie, że sytuacja jest pod kontrolą, ale nie wiedzą, jak przeżyją kolejne miesiące. Tym bardziej, że pakiet zapomóg finansowych jest niespójny i nie objął np. branży turystycznej. Jednego dnia Rama mówi jedno, drugiego dnia co innego, wprowadza różnego rodzaju modyfikacje i ludzie nie wiedzą, na czym stoją. Na razie zawieszono opłacanie czynszu na dwa miesiące, ale na drugi dzień okazało się, że w czerwcu wynajmujący będą musieli zapłacić całe zaległe kwoty - mówi dziennikarka.

Od lat albańscy lekarze masowo emigrowali do Niemiec, Skandynawii czy Włoch. Tamtejsza służba zdrowia jest teraz w zapaści. Na tysiąc mieszkańców przypada tu 1,2 lekarza (we Włoszech: 4,1), a w całym kraju jest jedynie ok. 160 respiratorów.

Z prawej: Małgorzata Rejmer, polska reporterka mieszkająca w stolicy Albanii: Tiranie. Z lewej: Wyrażający chęć wyjścia z domu Albańczyk powinien uprzednio złożyć wniosek online albo ubiegać się o zgodę, która przychodzi SMS-em. (fot. Archiwum Małgorzaty Rejmer)

Zakaz wyjazdów do hytt

W Norwegii zamknięte zostały szkoły i instytucje kultury, ale nadal można robić zakupy w galeriach handlowych. Choć ulice norweskich miast opustoszały, wciąż znajdziemy przy nich knajpki, do których można wstąpić. Norwedzy nie noszą maseczek, liczą, że przed zakażeniem uchroni ich zachowywana bezpieczna odległość.

- Na pewno nikt nie ignoruje problemu, ale ludzi nie trzeba straszyć karami i mandatami. W tej mentalności jest zakorzenione, by brać pod uwagę nie tylko siebie, a przede wszystkim innych, społeczność jako wspólnotę. Pomaga to, że mamy swobodę poruszania się. Tu nigdy nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby zabronić obywatelom kontaktu z naturą (np. wstępu do lasu), bo każdy wie, że ten kontakt najlepiej wpływa na samopoczucie w trudnych czasach - opowiada Ilona Wiśniewska, polska reporterka i fotografka, która mieszka w 75-tysiecznym mieście Tromsø, położonym na dalekiej północy kraju.

Początkowo w zachowaniach Norwegów uwidaczniał się strach. Z upływem czasu można było jednak zaobserwować powracającą, jakże naturalną dla nich, serdeczność. - Znowu jest miło, uśmiechamy się do siebie, zwłaszcza że krzywa zachorowań w ostatnich dniach zaczęła się wypłaszczać. Zdarzają się koncerty na odśnieżonych uprzednio balkonach, tęcze w oknach ze słowami „Wszystko będzie dobrze” i bezinteresowna pomoc - opowiada Ilona.

W przeciwieństwie do innych europejskich państw, w Norwegii nie ma problemu ze służbą zdrowia. Drastycznie nie brakuje ani sprzętu, ani rąk do pracy. W sprawie zwykłych dolegliwości, Norwedzy konsultują się z lekarzami przez internet. Za pośrednictwem specjalnego programu wymieniają się mailami lub prowadzą wideokonferencję, podczas których specjaliści mogą obejrzeć swoich pacjentów. Wizyty w gabinetach traktowane są jako opcja ostateczna.

Problemem dla norweskiego rządu jest wzrastające bezrobocie: od połowy marca Norweski Urząd Pracy i Zatrudnienia otrzymał ok. pół miliona podań o pomoc od tymczasowo zwalnianych pracowników.

Zwykły obywatel ma na głowie również inną (być może, patrząc z naszej perspektywy, błahą) bolączkę. Kiedy zamknięto granice, wielu Norwegów postanowiło opuścić domy i udać się do swoich hytt (domków rekreacyjnych). Rząd szybko zabronił jednak takich wyjazdów, jeśli leżą one poza gminą zamieszkania, ponieważ często znajdują się w okolicach, gdzie nie ma zaplecza medycznego.

- Podczas II wojny światowej wielu Norwegów ukrywało się w górskich domkach, więc były one zawsze synonimem bezpieczeństwa. Dlatego tak trudno teraz przyjąć, że przebywanie w nich może właśnie narażać na niebezpieczeństwo. Kontakt z naturą jest wpisany w tożsamość Norwegów, więc tym trudniej im przyjąć, że ferie wielkanocne, najważniejszy w roku czas, trzeba spędzić w domach – dodaje dziennikarka.

Przyzwyczajeni do kryzysów

Podstawowe problemy, z jakimi zmaga się państwo ukraińskie w czasie pandemii to brak przygotowania i nieefektywność służby zdrowia, niedobór sprzętu medycznego, spór w Ministerstwie Ochrony Zdrowia, a także słabość organizacyjna państwa.

Ukraińskie władze dość późno zaczęły przeciwdziałać epidemii, a ich reakcja była nie do końca przemyślana, o czym świadczy m. in. zamknięcie metra w Kijowie, co ostatecznie doprowadziło do tłoku w autobusach.

Obecnie po ulicach należy poruszać się tylko w maseczkach ochronnych lub półmaskach, koniecznie z dowodem osobistym, w grupie nie większej niż 2 osoby. Kontakt z naturą dzięki spacerom po parkach czy lasach możliwy jest jedynie wtedy, gdy posiada się psa. Dzieciom poniżej 14 roku życia zabrania się przebywania w miejscach publicznych bez rodziców. Z komunikacji miejskiej mogą korzystać jedynie pracownicy służb państwowych. Wszystko kontrolują patrole policji i narodowej gwardii (podporządkowane Ministerstwu Spraw Wewnętrznych). Grzywna za naruszenie tych praw wynosi 2 600-5 200 zł.

Koronawirus to nie jedyna epidemia, z jaką zmaga się kraj. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia, Ukraina od 2018 r. znajduje się na drugim miejscu na świecie pod względem liczby przypadków zakażeń wirusem odry.

- Ukraińcy są przyzwyczajeni do kryzysów. W pierwsze dni po ogłoszeniu kwarantanny nie rzucili się do sklepów, bo już wcześniej byli przygotowani na jakiś kryzys i wszystko mieli w domach - mówi student KUL-u Vitaliy Gushchyn, który pochodzi z Połtawy, miasta na wschodzie Ukrainy.

Największy problem to system opieki zdrowotnej, który przez ponad dwie dekady od upadku ZSRR pozostawał niezreformowany. Jego odnowa rozpoczęła się dopiero w 2017 r. Od zmiany władzy w kraju w minionym roku Ministerstwo Ochrony Zdrowia Ukrainy jest miejscem nieustających sporów kompetencyjnych, konfliktów personalnych i podejrzeń o korupcję, co wraz z wdrażaną reformą, dodatkowo pogłębia chaos w służbie zdrowia. Skutkiem konfliktu ministra zdrowia Illi Jemca z dyrektorem Zakupów Medycznych Arsenem Żumadiłowem, zablokowano uruchomienie scentralizowanych państwowych zakupów sprzętu medycznego potrzebnego do walki z COVID-19. Obecnie zakupów takiego sprzętu dokonują samorządy oraz przedstawiciele biznesu.

- W pierwsze dni wykupiono wszystkie maseczki w aptekach i do dziś mamy ich deficyt. Jeżeli już są, to w cenie 40 razy wyższej. Okazało się, że dużo maseczek wywieziono do Unii Europejskiej i Chin. Jest problem z testami na koronawirusa. Jeśli ktoś ma objawy, nie może wykonać testu. To tworzy panikę - opowiada Vitaliy.

W ciągu ostatnich tygodni wróciła część emigrantów zarobkowych, w tym z Włoch i Hiszpanii. Nie wszyscy byli poddawani badaniom po powrocie. Łamane były również zasady samoizolacji. - Dużo osób pracujących w Unii Europejskiej straciło prace. Ci, którzy pracowali w kraju również – dodaje Vitaliy. - Dlatego po koronawirusie może być duży kryzys społeczno-gospodarczy.

- Ukraińcy są przyzwyczajeni do kryzysów. W pierwsze dni po ogłoszeniu kwarantanny nie rzucili się do sklepów, bo już wcześniej byli przygotowani na jakiś kryzys i wszystko mieli w domach - mówi student KUL-u Vitaliy Gushchyn, który pochodzi z Połtawy (fot. Vitaliy Gushchyn)

Powrót do normalności

W Chinach, państwie, w którym po raz pierwszy odnotowano występowanie COVID-19, życie zaczyna wracać do normy. Sytuację zaczęto opanowywać w połowie marca, po trzech miesiącach walki z koronawirusem.

Wen Wen Liu obecnie mieszka w Polsce, a pochodzi z Shengyang (miasta położonego w północno-wschodniej części Chin). Zakażonych było tam około 200 osób, choć w mieście mieszka ponad 6 milionów.

- Od początku nie wprowadzono jakiś strasznych restrykcji. Można było wychodzić z domu, ale nikt tego nie robił. Choć zamknięte były restauracje czy szkoły, możliwe było wyjście do sklepu czy na spacer. Jednak nikt nie spacerował. Ludzie się bali. W Wuhan, gdzie epidemia wybuchła najmocniej, to władze wprowadziły zakaz, żeby nie wychodzić z domu. W niektórych miastach, jak w Shengyang, było trochę luźniej – opowiada Wen Wen Liu i dodaje:

Teraz jest już dobrze. Wszystko wraca do normy. Sklepy i restauracje są już otwarte, a dzieci za parę dni wracają do szkoły. 

Po dwóch miesiącach przebywania w domach, ludzie zaczynają wychodzić na ulice. Panuje radosna atmosfera: - Wszyscy cieszą się, że udało się pokonać koronawirusa. Nie spodziewali się, że tak szybko się to stanie, że po dwóch miesiącach już wrócą do normalnego życia - mówi Wen Wen Liu.

W ubiegły weekend, z okazji Qingmingjie - święta zmarłych - w centrach miast, parkach miejskich czy miejscach atrakcyjnych turystycznie, zobaczyć można było tłumy uśmiechniętych Chińczyków.

Wen Wen twierdzi, że chińska służba zdrowia działa lepiej niż europejska. Lekarze nie mieli problemów z dostępnością potrzebnego sprzętu. Obywatelom znajdującym się w miejscach publicznych mierzono temperaturę, a jeśli podejrzewano zakażenie, testy wykonywano bardzo szybko: - Obecnie w Polsce trudno jest kupić maseczki. Nigdzie ich nie ma. Jestem w szoku, gdy oglądam programy informacyjne i widzę, że lekarze nie mają na sobie kombinezonów ochronnych, słyszę, że brakuje im np. masek czy rękawiczek. W Chinach nie było z tym problemu. Jedynie początkowo zwykłym obywatelom ciężko było kupić maseczki, ale to trwało tylko chwilę. 

Dzięki specjalnej aplikacji Chińczycy mogą obserwować gdzie przebywają zakażeni koronawirusem rodacy. Ta wiedza pomaga unikać miejsc, w których potencjalnie mogliby się zarazić.

- Można zobaczyć, że osoba zarażona COVID-19 była w jakimś sklepie np. godzinę temu i wybrać inne miejsce na zakupy - podkreśla Wen Wen. - To bardzo przydatne.

e-Wydanie

Pozostałe informacje

"Warunek cudu" na Targowej – mozaika przypomina żydowską historię Lublina
Lublin
galeria

"Warunek cudu" na Targowej – mozaika przypomina żydowską historię Lublina

Na ścianie budynku przy ul. Targowej w Lublinie powstała mozaika „Warunek cudu”. Dzieło autorstwa Ingi Levi nawiązuje do żydowskiego dziedzictwa tej części miasta, przypominając o historycznym znaczeniu ulicy dla społeczności żydowskiej.

Rolnik wciągnięty przez rozdrabniacz słomy. Wezwano ratowniczy śmigłowiec
wypadek

Rolnik wciągnięty przez rozdrabniacz słomy. Wezwano ratowniczy śmigłowiec

Do tego nieszczęśliwego wypadku doszło wczoraj w Trzebieszowie Pierwsyzm w powiecie łukowskim. 37-letni rolnik obsługiwał rozdrabniacz słomy. W pewnym momencie znalazł się zbyt blisko podajnika. Na miejsce wezwano śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Edyta Majdzińska najprawdopodobniej będzie dalej prowadzić MKS FunFloor Lubin

Edyta Majdzińska (MKS FunFloor Lublin): Wierzę w kierunek mojej pracy i wierzę w ten zespół

Przedwczesne odpadnięcie z europejskich pucharów najprawdopodobniej nie wywoła burzy w MKS FunFloor. Wydaje się, że Edyta Majdzińska przetrwa ten okres niepokoju.

Kilka lat temu kino Bajka było popularnym miejscem spotkań studentów. Jak jest teraz - zapytaliśmy jego właściciela
magazyn
galeria

Jak radzi sobie lubelskie kino Bajka? "Nie wiem czy przetrwamy"

Po zakończeniu pandemii koronawirusa właściciele kin zauważają zmiany w preferencjach widzów dotyczących sposobu oglądania filmów. Czy mieszkańcy Lublina chętnie odwiedzają lokalne kina? Jak właściciele radzą sobie w nowej rzeczywistości? O sytuacji kina „Bajka” w Lublinie opowiedział nam Waldemar Niedźwiedź.

Jakie zadaszenie tarasu wybrać aby połączyć funkcjonalność i styl?

Jakie zadaszenie tarasu wybrać aby połączyć funkcjonalność i styl?

Zadaszenie tarasu to praktyczne rozwiązanie, które pozwala cieszyć się przestrzenią na świeżym powietrzu niezależnie od pogody. Odpowiednio dobrane chroni przed słońcem, deszczem oraz zapewnia prywatność. W tym artykule przyjrzymy się inspiracjom, jakie można wykorzystać przy wyborze zadaszenia tarasu.

Zbadaj piersi jeszcze dziś. Sprawdzamy, gdzie i kiedy zaparkuje mammobus

Zbadaj piersi jeszcze dziś. Sprawdzamy, gdzie i kiedy zaparkuje mammobus

Nowotwór piersi jest najczęstszą przyczyną przedwczesnej śmierci wśród polskich kobiet. Kluczem do zdrowia jest m.in. regularna mammografia. Będzie ją można zrobić w mobilnym gabinecie, który właśnie przejeżdża przez nasz region.

Czym są kampery i jak działają?

Czym są kampery i jak działają?

Kampery to specjalnie zaprojektowane pojazdy, umożliwiające komfortowe podróżowanie i nocowanie w różnych miejscach. Ich unikalna konstrukcja łączy funkcje samochodu z przestrzenią mieszkalną.

Niezwykły duet – Smolik//Kev Fox w Świdniku
koncert
22 listopada 2024, 18:00
film

Niezwykły duet – Smolik//Kev Fox w Świdniku

Smolik//Kev Fox to eklektyczny i wymykający się jasno określonym ramom duet Andrzeja Smolika – znakomitego polskiego producenta i Keva Foxa brytyjskiego songwrittera, który w najbliższy piątek zagra w Świdniku.

Będzie ślisko. Noga z gazu

Będzie ślisko. Noga z gazu

Będzie ślisko na drogach. Oblodzenie pojawi się w całym regionie.

Spalarnia przy Metalurgicznej. Jest decyzja środowiskowa i protest mieszkańców

Spalarnia przy Metalurgicznej. Jest decyzja środowiskowa i protest mieszkańców

Czwartkowe obrady Rady Miasta w Lublinie rozpoczęła gorąca, nieprzewidziana w programie dyskusja o budowie spalarni śmieci przy ulicy Metalurgicznej na terenie po dawnym zakładzie Ursus. Miasto decyzję środowiskową wydało, ale mieszkańcom ten pomysł się nie podoba. Co dalej z planami KOM-EKO?

Olimpia Miączyn i Kryształ Werbkowice nie mogą zaliczyć rundy jesiennej do udanych

Od zera do 149, czyli liczby zamojskiej klasy okręgowej

Rudna jesienna zamojskiej klasy okręgowej za nami. Z tej okazji tradycyjnie podsumowaliśmy rozgrywki "najciekawszej ligi świata" w liczbach

Oni też usłyszą Lublin dzięki pętli

Oni też usłyszą Lublin dzięki pętli

Lublin właśnie zakupił nowoczesną pętlę indukcyjną, która posłuży osobom z aparatami słuchowymi. Będą one mogły uczestniczyć w różnych wydarzeniach kulturalnych.

Lubelskie. Pierwszy przypadek wścieklizny u krowy

Lubelskie. Pierwszy przypadek wścieklizny u krowy

Wścieklizna wciąż w natarciu w Lubelskiem. 21. przypadek wykryto właśnie u krowy.

Smakosze muszą tu chwilę poczekać na burgera drwala. Restauracja w remoncie

Smakosze muszą tu chwilę poczekać na burgera drwala. Restauracja w remoncie

Jeszcze chwilę smakosze wypasionych burgerów muszą obejść się smakiem. Restauracja McDonald’s w Białej Podlaskiej jest w remoncie.

Daniel Iwanek (z lewej) i Wiktor Bis zaliczyli w Peru bardzo udany start

Sukcesy zawodników KKT Chidori i Akademii Karate Daniela Iwanka w mistrzostwach świata w Peru

Mistrzostwa świata odbywały się w prestiżowym ośrodku sportowym Villa Deportiva Nacional w Limie. W zawodach, organizowanych pod patronatem Prezydent Peru Diny Boluarte i Caritasu, zawodnicy z Lubelszczyzny zdobyli 18 medali.

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!

Najczęściej czytane

Dzisiaj · Tydzień · Wideo · Premium