Aleksander Marek Mrozik, 21-letni koszykarz lubelskiego AZS, który przez trzy ostatnie sezony grał w lidze szkół średnich w stanie Georgia, otrzymał wielką szansę. Youngstown State University z Ohio zaproponował mu grę w uczelnianym teamie „Penguins”.
Lublinianin,
ma równo 2 metry.
Gra na pozycji rozgrywającego. Jest niezwykle sprawny, dobrze „czyta” grę, a przy tym nieźle rzuca. – To ogromny talent, jaki na tej pozycji i przy jego warunkach zdarza się naprawdę rzadko – mówi Michael Wernicki, asystent trenera „Pingwinów”. – Cieszymy się, że Alek będzie u nas grał i wierzymy, że tu jego talent w pełni się rozwinie. Youngstown State University słynie z wariactwa na punkcie basketu,
a na meczach licząca 6 715 miejsc hala pęka w szwach.
Od 4 września br. ma w niej szaleć także Alek Mrozik. Jak będzie szalał dobrze, to droga do zawodowej ligi NBA może być już bardzo
krótka
- Od pierwszej klasy. Od kiedy przyszedłem do Szkoły Podstawowej numer 22 na osiedlu Prusa na LSM. Byłem już wtedy nieźle zakręcony na basket...
• Pewnie też wyrośnięty?
- Odwrotnie. Mały i chudy. Miałem może 125 cm wzrostu. Ale z piłką chodziłem wszędzie i ćwiczyłem, jak oszalały. Byłem zapatrzony w brata Pawła, który wtedy już grał i to nieźle. No i oczywiście w NBA, którą pokazywała telewizja.
• Michael Jordan?
- Jak najbardziej. Mój guru. Tak zresztą jest do dziś.
• Kiedy zacząłeś trenować?
- Od drugiej klasy. Zauważył mnie Marek Wiciński, nasz nauczyciel wf., który na serio zaczął mnie uczyć basketu i wciągnął do szkolnego klubu Orlik. Pomiędzy klasą czwartą i szóstą urosłem ponad 30 cm. Nasza szkoła wygrywała wtedy "rutynowo” mistrzostwa miasta i województwa. W siódmej klasie grałem już w AZS Lublin, dokąd ściągnął mnie Roman Myśliwiec.
• Szkoła średnia?
- Ten sam budynek. Mieściło się tam także XIX LO, gdzie miałem tego samego nauczyciela-trenera.
• Jako siedemnastolatek debiutowałeś już w I lidze...
- Tak. Jesienią 2002 roku w meczu przeciwko SMS Warka.
• A jak trafiłeś za ocean, do USA?
- Zawsze wiedziałem, że tam będę grał. Pojechał tam brat Paweł i grał w lidze "junior college” w drużynie z Nebraski. Chciałem iść w jego ślady. Ostatecznie trafiłem do Stanów w 2003 roku. Chodziłem do "high school” najpierw w Luizjanie, potem w Georgii. Trenowałem i grałem w lidze szkół średnich. Oczywiście nastąpił progres moich umiejętności.
• A to dzięki czemu?
- Szkoleniu. Nie ma żadnego porównania pod tym względem między Polską a Stanami. Ogromnie pchnął mnie do przodu trener Lenzy Davis, wybitny fachowiec, m.in. trener amerykańskiej młodzieżówki. Bardzo dużo grałem, w tym przeciwko wielu obecnym zawodnikom NBA, m.in. Dwightowi Howardowi.
• Zrobiłeś maturę i będziesz grać w uniwersyteckiej Division 1 NCAA, czyli bezpośrednim zapleczu NBA. Kto cię wziął?
- Było kilka college'ów i uniwersytetów mną zainteresowanych, ale ostatecznie trafiłem do Youngstown State University w Ohio i ich drużyny "Penguins”. Wypatrzył mnie asystent trenera Jerry Slocuma i Polak z pochodzenia, Michael Wernicki. Obaj przylecieli na nasz trening i zaproponowali mi stypendium sportowe od nowego roku akademickiego. Jeszcze wtedy nie byłem zdecydowany, ale ostatecznie dogadaliśmy się.
• Jest jeszcze tam ktoś z Europy?
- Bardzo zdolny chłopak z Finlandii.
• Wszyscy mówią, że twoje zdolności przy twoim wzroście mogą cię daleko zaprowadzić i że zawodnika z Polski o takim potencjale jeszcze w Stanach nie było...
- Uważam to za przesadę. Jestem wielozadaniowy, bo mając 200 cm wzrostu i taki sam zasięg ramion oraz stosunkowo niską wagę gram nominalnie na "jedynce”, czyli pozycji rozgrywającego; robię grę. Równocześnie mogę zagrać na każdej innej pozycji, poza środkowym, gdzie trzeba mieć już więcej centymetrów i kilogramów, aby mieszać pod koszem. Mówią, że moim atutem jest szybkość, co przy niskich czarnoskórych rozgrywających jest komplementem. Bieganie, dryblowanie i robienie gry z tymi facetami "nie do zabicia” jest niezwykle trudne i kosztuje wiele zdrowia. Jakoś się jednak przyzwyczaiłem...
• Masz dokładnie takie warunki, jak Michael Jordan. Co ty na to?
- Cieszę z tego zbiegu okoliczności. Ale wszelkie porównania z tym zawodnikiem, w wydaniu jakiegokolwiek innego koszykarza jest niestosowne. Mike jest nie do podrobienia. Legenda, pomnik... Kropka.
• Kto jest twoim idolem w dzisiejszej NBA?
- Oczywiście Steve Nash z Phoenix Suns.
• Co powiesz o polskiej koszykówce?
- Przepisy ligowe i system szkoleniowy zabijają ten sport w Polsce. Młodzi zawodnicy są bez szans na grę w lidze, bo tam są przeciętni najemnicy z zagranicy. Młodzi, aby coś osiągnąć, muszą szybko wyjeżdżać z kraju. W tym samym czasie Litwa, która ma 4 miliony mieszkańców, ma 10 razy więcej liczących się graczy niż Polska. Tam jednak basket jest dobrem narodowym, a nie maszynką do robienia kasy.
• Alek, dlaczego ty właściwie grasz w kosza?
- Gram, bo muszę. To całe moje życie. Dlatego nie wolno mi go zmarnować...