Ot, taki balecik - opisują sceptycy. Zadanie dla ścisłego umysłu i osób z idealnym wyczuciem przestrzeni - kiwają głowami adepci.
Ich mistrzem jest Chińczyk, który wyemigrował z Chin. Jest doktorem fizyki, mieszka w Stanach, ma kilka szkół tai chi w Europie i dwa razy do roku daje lekcje w Polsce.
- Do dziś pamiętam, jak po ostatniej lekcji z mistrzem bolały mnie ręce - uśmiecha się Marek Sykała, który w Lublinie prowadzi zajęcia z tai chi. Inżynier mechanik z wykształcenia trafił na tai chi po własnych plecach, a właściwie po kręgosłupie.
Wyrok od lekarza
Wyrok lekarski okazał się wskazówką niczym sentencja dalekowschodniego mędrca. - Był rok 2001, w Empiku oglądałem książki. Te o filozofii i kulturze dalekiego wschodu interesowały mnie zawsze. Na politechnice, na nudnych wykładach zawsze coś z filozofów wschodu miałem pod ławką. No, i w tym Empiku kupiłem sobie książkę o tai chi. Tam znalazłem informacje o szkole w Warszawie i swojego nauczyciela Marka Stroczyńskiego. Pojechałem na obóz do Solca. Na pierwszych treningach po dwa razy zmieniałem mokre podkoszulki. Bolało bardzo. Ale od tamtej pory żadnych pigułek.
Tysiąc sztuk walki
Legenda mówi, że zafascynował go oglądany w lesie pojedynek węża z żurawiem. Lekkie, taneczne i morderczo skuteczne ruchy wrogów skłoniły mnicha do wykorzystania ich w walce.
Gdy patrzy się na sylwetki ludzi ćwiczących tzw. formę (ciąg pozycji) wydaje się to bajecznie proste. Ale już próba powtórzenia kolejnych gestów, pilnowania układu stóp, nóg, tułowia, rąk, a nawet samych dłoni uczy pokory.
- Lubię patrzeć jak ludzie po miesiącu, dwóch zaczynają się inaczej ruszać. Jak pracują ciałem. Przychodzą tacy sztywni, kołkowaci. I powoli zaczynają inaczej chodzić, inaczej ćwiczyć - mówi Sykała. - Przychodzą do szkoły bo chcą się rozruszać, zadbać o sylwetkę, bo chcą odpocząć. Tai chi wymaga w czasie treningów koncentracji. Ale przestaje się myśleć o kłopotach w pracy, problemach w domu. To skupienie na formie relaksuje.
Walka bez siły
Może i nie, ale widok kilkunastu, ubranych na czarno osób, które poruszają się w ciszy w dziwnie wystudiowany sposób, może przypominać spotkanie sekty.
Ale oni się nie poruszają, tylko walczą. Bo tai chi to forma walki.
- Najprościej tłumacząc, jest to walka bez użycia siły. Każda z pozycji formy to odparcie lub zneutralizowanie ataku przeciwnika - wyjaśnia Sykała. - Tysięczne powtórzenie każdego gestu uczy ciało jak ma się zachować w danej sytuacji. I ciało posłusznie to wykona.
Kiedyś na obozie kolega zażartował sobie z pana Marka, atakując go gdy wchodził do pokoju. - Totalnie mnie zaskoczył. Ale zanim pomyślałem o tym co się dzieje, moje ręce i całe ciało poradziło sobie z przeciwnikiem tak jak powinno.
Środek ciężkości
- Na początek trzeba poznać swoje ciało - podkreśla Sykała. - Pierwsze miesiące nauki, to orientowanie się w swoich możliwościach fizycznych. Gdzie mamy środek ciężkości. Zwykle się nad tym nie zastanawiamy. A Tai chi każe o tym pomyśleć.