d Ma obcięty palec u prawej ręki. Jak wielu w tym zawodzie. Ale mówi, że nie zamieniłby go na inny. Nawet teraz, gdy tak pięknie na dworze, a tu trzeba stać na zimnym betonie, wdychać opary trucizny i przecierać rzęsy, na których osiadają drobinki szlifowanego drewna. Polska pogalopowała do unii, ale tu czas się zatrzymał. Tu ciągle niezastąpione jest dłuto i szmatka nasączona politurą.
Ulica Kowalska w Lublinie mogłaby chwalić się swoją urodą. Mogłaby, gdyby nie to, że pięknie wykładana kostka, płyty chodnikowe w kolorze piasku i łagodne zakola, powstałe dzięki unijnym dotacjom, prowadzą między domami, które miastu chluby nie przynoszą. Z frontonów łuszczą się liszaje odpadającego tynku, a okna oślepły zabite deskami.
Zaraz z brzegu, łukowato wygięta brama, obskurna i zaniedbana, prowadzi na podwórko, gdzie w oficynie jest pracownia renowacji artystycznych wyrobów z drewna.
Od progu uderza zapach politury. Do wnętrza trzeba się przeciskać między krzesłami o trzech nogach, częściami starych kredensów i szafami osnutymi pajęczyną.
Rzemieślnik-artysta
– Moim mistrzem był nieżyjący już Waldemar Maciejewski – wspomina Krzysztof Chilimoniuk. – Próbowałem różnych zajęć, jakiś czas pracowałem w wytwórni drzwi i okien, aż trafiłem tu. Od razu poczułem, że to chcę robić. Maciejewski był surowym mistrzem, ale sprawiedliwym. Wtedy komuna niszczyła takich rzemieślników-artystów jak on. Ludzie kupowali meblościanki z płyty paździerzowej, a wspaniałe zabytkowe meble często szły do ognia.
Chilimoniuk aż kręci głową z politowaniem nad głupotą ludzką i nad klasą nowobogackich, którzy wtedy narzucali styl życia.
– Tyle pięknych rzeczy zginęło bezpowrotnie – powtarza on, młody człowiek, który na rzeźbioną, stuletnią kolumienkę zżartą przez korniki patrzy z podziwem dla talentu starych mistrzów-stolarzy.
Wspaniały zawód
Wąskie drzwi pracowni otwierają się, wchodzi starszy pan w okularach i na moment do wnętrza wpływa ciepłe, wiosenne powietrze.
– No, przyniosłem ci robotę... – rzuca wesoło w stronę Krzysztofa i kładzie na stolarski stół... siekierę.
– To mój ojciec – wyjaśnia Chilimoniuk młodszy. – Trzeba poprawić stylisko siekiery.
– Kiedyś, jak by ktoś przyszedł z taką robotą do Maciejewskiego, to by go wyrzucił – śmieje się pan Józef. – Do syna to mogę sobie pozwolić. Zresztą – mam siekierę, nie boję się – żartuje.
– Tak, stary Maciejewski to był artysta. Jakie piękne meble sam robił. Nikt ich wtedy nie doceniał, dziś kilka takich znajduje się u sławnych ludzi i są z nich dumni – wspominają obaj.
– Ja nie jestem stolarzem – wyjaśnia ojciec. – Ale gdybym był młody i miał wybierać zawód, to chciałbym nim zostać. Tu można się poczuć artystą. Przywraca się urodę starych, zniszczonych mebli albo robi nowe tak dokładnie na wzór dawnych, że nie można odróżnić. Czy może być coś wspanialszego niż dotyk ciepłego drewna, jego faktury, niż nadzwyczajna barwa albo żyłkowanie? – entuzjazmuje się coraz bardziej, ale za chwilę sobie przypomina: – Idę, już idę, bo żona czeka. Jedziemy na działkę –dodaje. Bierze do ręki siekierę.
– Jest okropna tandeta – wraca się od drzwi. – Dawniej jak łóżko zrobili z drewna, to pokolenia na nim spały. Dziś wersalka rozpada się po roku. Chociaż ci, co mają forsę, też potrafią spaprać ładną, starą rzecz. Pociągną lakierem, aby się tylko błyszczało. No, idę... – deklaruje znów. Uchyla drzwi i wpuszcza miłe ciepło.
– Albo skrytki. Czy dziś w fabryce mebli bawią się w takie sprawy? –rzuca pytanie, stojąc ciągle w progu. – Kto teraz robi intarsję? Komu się chce, na podstawie jednej ocalałej nogi krzesła, dorobić trzy? – śmieje się potrząsając siekierą i odpowiada sam sobie: – No, może takim ludziom jak on, ja i tamci chłopcy – kiwa głową w stronę pracujących w warsztacie trzech mężczyzn.
Tajemne skrytki
– W niektórych meblach odkrywamy schowki bardzo zmyślne – mówi Krzysztof i pokazuje jeden z nich.
Rzeźbione nogi starej szafy mają głębokie wcięcia w kwiatowych rozetach. W jednym ukryty jest zamek. Trzeba go otworzyć kluczykiem i –wyciągnąć skrytkę, która wydaje się być jednolitym elementem nogi. Pracownicy śmieją się, że odkrycia są różne. Raz trafia się piękna komoda z pluskwami, ale był i zabytkowy szezląg z ukrytą forsą.
– Pluskwy zniszczyliśmy, a pieniądze, niestety, były dawno wycofane z obiegu. Na tamte lata na pewno stanowiły fortunę. Rodzina nie wiedziała, na jakiej kasie siedzi – żartują trzej mężczyźni, a pan Krzysztof opowiada, jak w zabytkowej sekreterze, przywiezionej przez starszą panią, odkryli skrytkę, o której ona nie miała pojęcia. Znaleźli tam kopertę, a w kopercie skarb – pukiel jej włosów. Klientka niezmiernie się ucieszyła.
– Cóż, dziś jest siwa, przynajmniej przypomniała sobie, jak kiedyś wyglądała... – śmieją się wszyscy i dodają z żalem: – Żadnych diamentów, dolarów, tajnych dokumentów... Nic z tych rzeczy nam się nie trafiło.
– Dziś też w zamawianych meblach robię skrytki, ale nie powiem – jakie – śmieje się Chilimoniuk.
Wartość sentymentalna
W ciasnych, zastawionych starymi meblami pomieszczeniach między komodą pozbawioną drzwi, stołem bez dwóch nóg, przedwojenną szafą, paruje kociołek ustawiony na kuchennej płycie. Unosi się specyficzny, ale nie przykry zapach drewna, wiór, kurzu i szelaku. Na półkach leżą stosy forniru, trzech młodych mężczyzn pochyla się nad swoją robotą.
– Najbardziej żmudne jest zdzieranie starej farby, choć jest dużo preparatów, które ułatwiają pracę. Rzeźbione meble pochłaniają wiele czasu, ale za to robota jest fascynująca – mówią.
Wszyscy zapewniają, że gdyby mieli warunki, swoje mieszkania urządzaliby tylko starymi meblami. – Mają 100 – 150 lat, a drewno jak nowe. Po tych współczesnych za 150 lat śladu nie będzie.
– Ludzie przynoszą rzeczy, które, ich zdaniem, są cenne, a mają wartość sentymentalną – mówi Krzysztof Chilimoniuk. – Nieraz koszt renowacji przewyższa cenę, jaką by za to dostali, ale też mebel niebywale zyskuje po odnowieniu.
Unijna robota
Moda na stare przedmioty coraz silniej gruntuje się na Zachodzie.
– Przyjeżdża do nas jeden klient z Berlina i przywozi meble do renowacji. Nie mam złudzeń – tu płaci taniej, a robota jest perfekcyjna – Chilimoniuk wzrusza ramionami i pokazuje zdjęcia łóżek datowanych na 1840 rok, na których były jedynie ślady po zdobieniach. Po renowacji i wykonaniu intarsji wyglądały wspaniale. W kolejce czekają dwa cenne, szafkowe zegary z XIX wieku. Jeden został brutalnie obcięty z dołu – trzeba dorobić tę brakującą część.
– Teraz, po wejściu do unii i my jeździmy w świat i świat przyjeżdża do nas. Robiliśmy zabytkowy wykusz do ogrodu zimowego w Londynie, przywożą do nas meble i przedmioty z Zachodu. Dziś nie trzeba załatwiać już tylu formalności na przewóz. Poza tym nie odczułem naszej przynależności do Europy – śmieje się.
Więcej formalności jest w urzędach polskich. Chilimoniuk chciał własnym sumptem wyremontować zimne, obskurne pomieszczenia, które wynajmuje, ale „za to” wzrósłby czynsz, bo miałby lokal o wyższym standardzie.
– Zrezygnowałem – macha ręką. – Ostatecznie powinienem przyzwyczaić się do staroci, kurzu i pajęczyn – dodaje. – Mimo wszystko ta praca ciągle mnie pasjonuje. Mam piękny zawód. Mogę powiedzieć, że przywracam do życia to, co było umarłe.
EKSPERT RADZI
* Do ich pielęgnacji antyków należy żywać jak najmniej preparatów chemicznych, nawet takich jak Pronto. Chemia na pewno po jakimś czasie spowoduje, że politura na starym drewnie zacznie się robić matowa, bo politura to naturalny szelak rozpuszczony w spirytusie. Najlepiej korzystać z lekko wilgotnej ściereczki, którą zbiera się kurz. Ozdoby trzeba czyścić wewnątrz pędzelkiem, delikatną szczotką odkurzacza. Meble nie politurowane można nasączyć woskiem, po około 2 godzinach wypolerować filcem. Stare meble lubią środki naturalne.