Są odważne, pewne siebie, zdecydowane. Kiedy przed wyjazdem opowiadały o swoich planach, słyszały: po co ci to? Obecnie mają po dwadzieścia kilka lat i wolontariat zagraniczny wpisany w CV.
Spędziła 12 miesięcy na wolontariacie w Winnicy na Ukrainie. Kiedy tłumaczyła Ukraińcom, po co przyjechała, stukali się w czoło. Za darmo? Głupota. Na wschód? Jeszcze większa.
Dobre chęci
Do życia podchodzi bardzo racjonalnie. Decyzję o wyjeździe podjęła świadomie. Wiedziała, że na wolontariat zagraniczny (EVS – European Voluntary Service) może wyjechać każdy pełnoletni młody człowiek, który chce pracować społecznie, rozwijać swoje umiejętności, zdobywać doświadczenie.
Główną motywacją są tu dobre chęci. Za nic się nie płaci, nic nie zarabia, a wszelkie koszta (przelot, mieszkanie, wyżywienie, drobne kieszonkowe) pokrywane są z funduszy Komisji Europejskiej.
Uznała, że to inwestycją, która zaprocentuje w przyszłości. Przez rok będzie zdobywała doświadczenie w dziedzinie, z którą wiąże swoją zawodową przyszłość: projektami europejskimi i fundrasingiem. Przy okazji zrobi coś dla innych, zwiedzi kawałek Europy. Że wschodniej?
To nie miało żadnego znaczenia. Dla niej ważne było, aby profil organizacji zgadzał się z jej potrzebami. Znalazła taką. Była to Podolska Agencja Rozwoju Regionalnego. Pojechała tam z koleżanką Agatą Radkowską, z którą przez rok próbowały przybliżyć Ukraińców do Europy.
Ukraińska sława
Na Ukrainie stała się gwiazdą. Stworzyła Uniwersytet Ludowy, Seweryńską Szkołę Dziennikarstwa, prowadziła badania socjologiczne i zajęcia z edukacji proeuropejskiej. Pozyskiwała wykładowców, organizowała kursy. Dawała Ukraińcom to, czego im brakowało: zajęcia pozalekcyjne, możliwość oderwania od szarej egzystencji. Pokazała, że edukacja to nie tylko szkoła i lekcje, że może być ciekawie.
Trafiła na księdza, który pozyskiwał fundusze dla ośrodka z dziećmi upośledzonymi umysłowo lub fizycznie. Spodobała jej się idea i dobra wola księdza, który pomaga, choć nie musi. Ściągnęła z Polski kilka dodatkowych osób. Zorganizowała wyjazd. Chciała szybko zacząć działać. Ksiądz był z nią w stałym kontakcie.
Nie posiadał jednak specjalistycznej wiedzy, nie potrafił jednoznacznie określić stopnia niepełnosprawności dzieci.
– Rozmowa z księdzem przed wejściem do ośrodka zdziwiła mnie. Mówił o tym, co trzeba zrobić, zanim zacznie się pracować z dziećmi. Ja sądziłam, że najpierw trzeba je poznać. Prawda okazała się bardziej ludzka: najpierw trzeba było je umyć! To co zobaczyłam przeraziło mnie. Wszystkie ubrania miały podpisane. Inaczej rozkradłyby je pracownice. Niedożywione dzieciaki łapczywie pochłaniały brejowate jedzenie. Koszmar.
Lublinianka spędziłam tam tydzień. – Uważam ten czas za najlepsze z całego pobytu na wolontariacie. Czułam się potrzebna. Efekty pracy widziałam w zachowaniu dzieci. Polubiły mnie. Tydzień szybko minął. Kiedy przyszło się żegnać, miałam łzy w oczach.
Po powrocie do Winnicy Zabratańska ściągnęła do ośrodka koleją grupę wolontariuszy z Polski, by pomogli księdzu wprowadzać tam normalność.
Odrobina szaleństwa
Katarzyna Mrugała pochodzi z Łęcznej. Ma 25 lat i pracuje przy projektach międzynarodowych, tłumaczy na ukraiński, robi doktorat. Na wolontariat do Lwowa pojechała tuż po obronie pracy magisterskiej.
W planach miała pracę, poważne, dorosłe i odpowiedzialne życie. Swoją wizję przeszłości przesunęła o dziewięć miesięcy. Na zwyczajność będzie miała jeszcze czas. Szansa na wolontariat zagraniczny już się nie powtórzy.
– O EVS-ach wiedziałam dużo. Uważałam, że to świetna sprawa, ale nie dla mnie. Wszystko zmieniło się z czasem. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jak skończę studia, znajdę pracę, założę rodzinę, będzie za późno na wolontariacki egoizm. Nadejdzie nowy etap w moim życiu.
Tuż po studiach jeszcze nic mnie nie trzymało. Byłam młoda, bez zobowiązań, mogłam sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa.
Dziewięć miesięcy
– Nie chciałam zbawiać świata. To nie w moim stylu. Idee wolontariatu przyświecały mi, ale nie były nadrzędne. Na EVS-ie mogłam łączyć przyjemne z pożytecznym.
Jej wolontariat bardziej przypominał normalną pracę niż zabawę w pomaganie. Zajmowała się sprawami administracyjnymi, współorganizowała konferencje, seminaria. Dodatkowo uczyła polskiego ukraińskich urzędników.
Wolontariat ją zmienił. Pozytywnie. Musiała sobie radzić, sprawdzać możliwości i umiejętności. Biegała do polskiego konsulatu we Lwowie. Wykorzystywała polskie obywatelstwo, żeby nie stać w kolejkach.
– Wcześniej, jak szłam coś załatwić i ktoś mi mówił "nie”, to grzecznie wychodziłam. A teraz? Teraz nie dam się tak łatwo zbyć. Jak ktoś mi zamyka drzwi, to wchodzę oknem. Nic nie jest dla mnie problemem. Nauczyłam się, żeby wszystko robić od razu. Nie czekać, nie zwlekać, tylko działać.
Ktoś był, ktoś polecał
Magda Krawczyk pochodzi z małego miasteczka na Śląsku. Ma 26 lata i pracuje w stołecznej agencji reklamowej. Chce to rzucić, bo marzy jej się Australia.
Na wolontariat do Czech pojechała po tym, jak uznała, że bycie pedagogiem nie jest szczytem jej marzeń. – Po pierwszym semestrze na pedagogice zaczęłam się zastanawiać czy to na pewno to. Wahałam się. Chciałam odnaleźć swoje miejsce. Od znajomych usłyszałam o EVS-ach. Ktoś był, ktoś polecał.
Magda napisała do kilku organizacji, jedna z nich się odezwała. – Po pół roku, z wypchaną walizką, stałam przed starą, obdrapaną kamienicą w Pradze, a w głowie słyszałam głos matki: "Tak nie postępuje odpowiedzialna osoba”.
Czechy od kuchni
Nie miała zbyt wiele zajęć. Kilka godzin dziennie zajmowała się dzieciakami. Organizowała konkursy, festiwale, wycieczki.
– Ważna była dla mnie atmosfera, jaka panowała w organizacji. Od pierwszej chwili poczułam się jak u siebie, jakbym znała tych ludzi od zawsze. Wspólnie działaliśmy, wspólnie włóczyliśmy się po mieście. Poznałam Czechy od kuchni: poukrywane w bramach knajpki, alternatywne festiwale. To było raczej jak kilkumiesięczna wycieczka, niż typowy wolontariat. Świetni się bawiłam, a przy okazji trochę pomogłam.