Nieprzyjemne uczucie: bezradność. No, bo jak w gazecie przekazać szaleństwo i zasadę działania Wściekłego Chóru? Dziś Wściekły Chór cyzeluje szaleństwo. W sobotę: koncert w Filharmonii Lubelskiej.
Szepty i krzyki
Nieduża sala na piętrze zabytkowej lubelskiej kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 39. Siedziba Ośrodka Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych "Rozdroża”. Białe ściany, szara wykładzina. W półkolu stoi dwadzieścia parę osób. Przed nimi dyrygent Philip Minton. Dyrygent wydaje gardłowe odgłosy, coś pomiędzy sykiem syfonu a wodą wylatującą z wanny. Chór powtarza. Po rozgrzewce policzków, warg i strun głosowych takie gulgotanie już nikogo nie peszy. Po kolejnej serii mruczanek, kląskań, szeptów i krzyków przychodzi czas na próbę opowiedzenia sąsiadowi z półkola o fajnej książce. Ale bez otwierania ust. Albo z językiem przyklejonym do podniebienia. Chórzysta po chórzyście bulgocze i dudni. Dyrygent kiwa głową i się uśmiecha. Pozostali się zaśmiewają, bo trudno nie chichotać widząc miny "opowiadaczy” i słysząc dźwięki jak z dubbingu kreskówki o przygodach kisielu w kosmosie.
Żadnego temperowania
Philip Minton, rocznik 1940, Anglik. Zaczynał od swingującego jazzu, by wkrótce opanować środki typowe dla muzyki współczesnej, środkowoazjatycką technikę śpiewu harmonicznego oraz wszelkie oralne akrobacje, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Dziś kojarzony jest przede wszystkim z awangardową muzyką improwizowaną i otwartymi warsztatami wokalnymi organizowanymi pod hasłem Wściekły chór. W Lublinie stworzył taki chór z ochotników, na potrzeby Festiwalu Tradycji i Awangardy Muzycznej KODY 2011.
– Przyjechałem z Krakowa, tak w ogóle jestem z Bieszczad i chcę żyć z bajkoczytania – mówi Bartosz Ignacy Wrona, jeden z chórzystów. – Interesuję się improwizacją, muzyką bez instrumentów. Chciałem stworzyć zespół pracując z ludźmi w taki sposób. I się okazało, że jest na świecie Philip Minton, który to robi od lat. Bardzo chciałem go poznać. Jak mistrza. Świetnie pracuje z grupą, nie ma żadnego temperowania, ustawiania, żadnego regulaminu. Po prostu wszedł na salę i zaczęliśmy śpiewać.
– Podstawa to zaufanie zespołu. Nasz gość ma mało czasu na przygotowanie zespołu, ale widzę, że będzie dobrze – uśmiecha się Jan Bernat z Ośrodka "Rozdroża”, organizator festiwalu, który sam brał udział w pierwszych zajęciach Wściekłego Chóru. I też buczał, parskał i rytmicznie wzdychał.
Babcia jodłuje
– Kiedy miałem trzy lata, usłyszałem jak moja babcia jodłuje. To było przywołanie tajemniczego świata. Strasznie mi się to spodobało i marzyłem, że też tak będę śpiewał. Dopiero się udało jak miałem 13 lat, po mutacji – dyrygent robi chórzystom przerwę. – Mieszkali w południowej Walii, nie mieli rodziny ani w Szwajcarii, ani w Austrii, nie mam pojęcia skąd babcia umiała jodłować. Ćwiczcie tę technikę, jest dobra na ukrwienie krtani i strun głosowych. W trudnych chwilach w życiu jodłuję – mówi i natychmiast słowa zamienia w serię niesamowitych dźwięków.
Skala radia w dyrygencie
W ogóle słuchanie Mintona, to jak ganianie po skali radia. Opowieści ilustruje przykładami dźwiękowymi. Rodzaje dźwięków i style, w jakich śpiewa ten 70-letni pan, zachwycają nawet laików. Czasami trudno nawet sobie wyobrazić, co trzeba zrobić, żeby tak jak on, przepuścić wydychane powietrze i uzyskać takie efekty.
– Czy umiecie gwizdać? – pyta i sam zaczyna świstać i układać w melodię ptasie trele. – Dzieci nie powinny w szkole grać na flecie, tylko gwizdać. Czasami mają kłopoty z manualnym opanowaniem instrumentu, a tymczasem jest werdykt: nie ma słuchu. A potrafią gwizdać melodię – mówi dyrygent, który realizuje swój projekt Wściekłego Chóru od lat w wielu miejscach na świecie. Jeszcze w maju jedzie do Belgradu, a później Kolonii.
– Przyjechałem ze Szwecji, specjalnie na KODY. Pierwszy raz byłem w zeszłym roku i wróciłem, żeby być na tych warsztatach – przyznaje Tomasz Słowiński, księgowy. – Od półtora roku śpiewam u siebie w chórze, który istniej od 20 lat. Przygotowujemy program z muzyką z Papui. Oczekiwałem trochę czegoś innego, ale nie żałuję – dodaje były lublinianin.
Chórzystką została też Ania Łukasik, na co dzień pracująca w Scenie Plastycznej KUL. Od poniedziałku, jako wolontariusz opiekuje się Anglikiem podczas jego pobytu w Lublinie. – Uważam, że nie umiem śpiewać, nie mam głosu, fałszuję. Ale nie będę siedziała i patrzyła. Śpiewam. A sam Minton? Zupełnie bezproblemowy i bardzo sympatyczny – mówi.
Tłumaczka Mintona, Magdalena Gładysz też śpiewa we Wściekłym Chórze, ale to dla niej to nic nowego. Śpiewa białym głosem w Fundacji Muzyka Kresów. – Koleżanka mnie zabrała na zajęcia i tak zostałam, ale tu inaczej śpiewamy.
Eksperyment
Sam Minton zaczął śpiewać mając 23 lata. Wcześniej, jako nastolatek grał na trąbce, bo jak mówił chórzystom śpiewanie było dla dzieci-gwiazd, on nie chciał być gwiazdą. Od 30 lat zajmuje się głównie śpiewem improwizowanym, pracował z wiodącymi muzykami i kompozytorami z tej dziedziny muzyki. Jego projekt The Feral Choir (Wściekły Chór) to seria kilkudniowych warsztatów wokalnych dla amatorów, z których rodzą się koncerty. Projekt jest skierowany nie tylko do tych, którzy potrafią śpiewać, ale do wszystkich, którzy kochają wolność, jaką daje eksperymentowanie.
Efekt lubelskich eksperymentów – 21 maja o godz. 19 w Filharmonii Lubelskiej.