Ja już dłużej nie mogę dać sobie rady – kiwa głową i splata ręce chude, trochę krzywe, bo obie kiedyś połamane. Pomarszczone dłonie chowa pod pachy, żeby je ogrzać. Jadwiga Słonka z Nałęczowa już nie ma siły, żeby znosić to wszystko, co los jej zgotował.
Co los wynagrodził
– Kasia panną go miała – mówi o córce, która parę lat temu tragicznie zginęła w płomieniach z dwójką dzieci i z ich ojcem. – Od małego był u mnie. On, znaczy mąż Kasi nie chciał go w domu. Mówił, że bękarta nie potrzebuje.
I tę niechęć ojczyma do siebie los wynagrodził chłopcu: mieszkał u babki i to uratowało mu życie. Po śmierci najbliższych Jadwiga Słonka została prawną opiekunką Kuby. – On ma ojca. Ma przysądzone alimenty. Zaraz pokażę… – podnosi się ciężko z krzesła i lekko szurając nogami wychodzi do drugiego pokoju. Przez okno wpada mleczne światło dnia, na szybach lekko szeleści rozpięta od ramy do ramy plastikowa folia, bo okna stare i wypaczone, żeby było cieplej, ale i tak przenikliwy ziąb powoli wdziera się pod okrycie.
Już postanowiłam
Wraca, niesie porządną teczkę z dokładnie ułożonymi dokumentami.
– O, tu – pokazuje odcinek, na którym widnieje kwota 34 złote. – Ojciec Kuby wysyła do komornika na przykład 50 złotych, a ten nam przysyła różnie: 30 złotych albo 20 złotych.
– To pokój Kuby, na chwilę włączyłam grzejnik, żeby było cieplej. Ale to już niedługo, bo pewnie elektrownia prąd mi odłączy. Nie mam za co rachunku zapłacić – siada ciężko w fotelu. – Dlatego postanowiłam, że umrę. Już nie daję rady...
Załamanie
Jadwiga Słonka, która przeżyła straszną śmierć w płomieniach swojej córki, zięcia, wnucząt. Potem przeżyła śmierć męża, ale załamała się dopiero teraz. Nie znajduje innego wyjścia jak to, żeby poszukać dla Kuby porządnej, troskliwej rodziny zastępczej, a samej od razu przenieść się do lepszego świata.
– Mnie już nie będzie, tak sobie postanowiłam – powtarza. – On się przyzwyczaił myśli, że ja tylko tak sobie mówię. Zresztą wie, że ja jestem poważnie chora i to może stać się w każdej chwili.
Znów szura po następną teczkę i znów porządnie ułożone karty informacyjne ze szpitali wykłada na stolik. – Sama umyć się nie mogę, nie mogę nic zrobić. Dusi mnie. On to widzi. I tak mniekiedyś zabraknie. Ja wiem, że dziecko to nie pies, którego można oddać. Ale już jestem taka obolała, że nie da się opisać. Mam depresję – dodaje jeszcze zupełnie świadoma, że wtedy boli także dusza, a myśli czarne przychodzą do głowy. Z kwitów i przekazów rozłożonych na jasnym blacie wynika, że Kuba dostaje 225 złotych renty, 478 złotych z CPR, 34 złote średnio od tatusia i 100 złotych od dziadków, którzy wprawdzie płacą te alimenty, ale znać go nie chcą. – Nikt go nie chce – mówi z goryczą, bo to takie dobre dziecko. – Ani dziadkowie, ani ojciec. Teściowa Kasi też nie chciała cudzych dzieci trzymać.
Długi
Nieporadność bije z każdego kąta tego domu. Stary komputer podarowany przez kogoś Kubie stoi na jego biurku jak atrapa. W domu nie ma Internetu. Zresztą, co tam Internet, skoro lada moment elektrownia upomni się o swoje. Szmaty i resztki drewna zostały spalone, nie ma czym w piecu palić.
– Jak sobie radzę? Kiedy było nas więcej, to każde coś tam dołożyło. Przychodziła Kasia: mamuś, weź mi kredyt. Później spłacała ratami. Mąż wziął jakieś pieniądze z banku. Raptem ich nie ma, a ja płacę z renty. No to pojechałam, wzięłam pożyczkę na długi, ale pożyczka też do spłacenia. Dom zastawiony pod hipotekę. I tak jestem w tym błędnym kole. Jeden dług pociąga drugi i ciągną na dno.
A tu lada moment trzeba będzie w hurtowni za jedzenie brane na kredyt zapłacić. A uzbierało się przez miesiąc prawie 190 złotych na ich dwoje, a przecież takich rarytasów nie jedzą. Poszło na lekarstwa dla Kuby, bo choruje na żołądek. Sobie już nawet nie wykupuje: po co? Za co? W szkole trzeba zapłacić za koszulkę i bluzę, spodnie dokupić. Dobrze, że chłopak dostał darmowe obiady.
– Co to za życie, jak się siedzi cztery dni w domu i patrzy na te dwa grosze i nie wiadomo co z nimi robić? – żali się. – Tu nikt złotówki nie pożyczy. Nikt. Jedyna, która pomoże to ta kobieta, co sprzedaje świeczki koło cmentarza.
Samotność
– No to jakie jest wyjście, proszę mi powiedzieć, jakie? – pytanie brzmi jak wyrzut. Nawet nie zwraca uwagi na to, że Kuba wszedł do sąsiedniego pomieszczenia.
Spod nieszczelnych drzwi, z lodowatej sieni ciągnie zimno do pokoju Kuby, który wyremontowany został z pieniędzy Centrum Pomocy Rodzinie. Porządny, ze starym regałem i wersalką, z kilkoma ozdobnymi kubkami na półce. Nic więcej.
– Nikt do nas nie przychodzi. Jak nam się dobrze powodziło, to mieliśmy wielu znajomych. Jak jest bieda, to nie ma żadnych przyjaciół – mówi Jadwiga Słonka. – Wysprzedałam wszystko z domu, nic nie mam. Najgorsza jest samotność. On idzie do szkoły, ja siedzę sama. Czasem wyję tak, że pies na podwórku zaczyna też wyć. On przychodzi ze szkoły, siedzi w tym pokoju, ja w tamtym. Przynosi obiad do domu: zjedz zupę babciu. Nie, nie jestem głodna. Przecież wiem, że rośnie, że potrzebuje. Jak dziecku odjąć od ust? Ja nie znajduję innego rozwiązania. Tak sobie umyśliłam: znaleźć dla niego dobry dom i spokojnie zamknąć oczy...